poniedziałek, 28 grudnia 2015

w stajence

Nie miała położnej, lekarza, prysznica, wielkiej, dmuchanej piłki, łóżka, czystego prześcieradła i znieczulenia.
Nie miał zajęć w szkole rodzenia, internetowych porad i środka na uspokojenie.
Nie miało rożka, łóżeczka, śpioszków, czapeczki, butelki, smoczka, szczepionki na żółtaczkę.

Mieli kilka pieluszek i siebie nawzajem.

środa, 23 grudnia 2015

przed - kolęda

Dlaczego "przed"? Bo opowiada głównie o czasie, w którym nie ma jeszcze Dzieciątka, a właściwie jest - tylko nie na zewnątrz. W tym roku szczególnie trafia do mnie to, co działo się właśnie krótko przed Narodzeniem, czyli teraz - dzień przed Wigilią.
 Przede wszystkim - oni idą. Ja mam problem, żeby przejechać samochodem te 150 km (odległość z Nazaretu do Betlejem); kręcę się, wiercę, jest mi niewygodnie... a ona jechała na osiołku. Pamiętam, na początku ciąży czytałam na jakimś forum, czy można jeździć konno w tym szczególnym czasie. Odpowiedź lekarzy brzmiała zdecydowanie - nie! A ona na osiołku... 150 km, czyli, hmm... 3 dni, może dłużej, bo przecież Józef obok niej idzie pieszo, a ona musiała często zsiadać (łazienka!).
To taki niezbyt fajny czas na podróż. Ona powinna się przygotowywać! Nie kompletuje wyprawki, nie zastanawia się, którą sąsiadkę wołać, nie szykuje ręczników i ciepłej wody. Wiemy, że dała radę wziąć tylko kilka pieluszek, żadnej kołyski, nosidełka, nawet ubranek nie miała! Jeśli więc czeka Cię podróż - dziś, jutro - myślisz, że to nie na miejscu, bo trzeba być w domu, szykować, przygotowywać się, nic bardziej mylnego. To bardzo chrześcijańskie :)
A gdzie kolęda? Już wklejam tekst, muzykę każdy sam sobie znajdzie.

Pomaluśku Józefie, 
Pomaluśku Józefie, pomaluśku, proszę: Widzisz, że ja nie mogę, idąc tak prędko w drogę. 
Wyrozumiej, proszę, wszak widzisz, co noszę, W mym żywocie mam Boga, przeto mi przykra droga.
 Bo już czas nadchodzi, że się już narodzi, Którego mi zwiastował Anioł, gdy mię pozdrawiał. 
A tak myślę sobie i chcę mówić tobie, O gospodę spokojną, mnie w taki czas przystojną. 
Bo teraz w miasteczku i w lada domeczku Trudno o kącik będzie, gdy gości pełno wszędzie. 
Wolą pijanice, szynkarskie szklenice, Niżeli mnie ubogą, strudzoną wielką drogą. 
Wnijdźmy, rada moja, do tego pokoja, Do tej szopy na pokój, Józefie opiekunie mój. 
A tak my oboje, i to bydląt dwoje, Będziemy mieli pokój, Józefie opiekunie mój. 
Już nam czas godzina, wielka to nowina, Stwórcę świata porodzić, ten nas ma z Bogiem zgodzić.
 Choć pałac ubogi, ale klejnot drogi, Niebo, ziemia i morze, ogarnąć go nie może.
 A Józef mąż zacny, służy jako baczny, Najświętszą Pannę cieszył, bo to jego klejnot był. 
Mój Józefie drogi, toć to ten mróz srogi, Uziębnie nam dzieciątko, niebieskie pacholątko. 
Przynieś proszę siana, w główkę, pod kolana, Maleńkiemu dzieciątku, Boskiemu pacholątku. 
A Józef mąż zacny, na dzieciątko baczny, Wziąwszy sianka niewiele, w żłobeczku mu pościele 
A zaś bydląteczko, wół i ośląteczko, Parą swą nań puchali, dzieciątko zagrzewali. 
Witaj, Królewiczu! niebieski Dziedzicu! Bądź pochwalon bez miary za twe niezmierne dary.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

o "nie mów nikomu"

Jest pięknie, jeśli mamy komu powierzyć nasze tajemnice. To wielki prezent, dowód zaufania i bardzo pozytywnej opinii ALE taki dar może czasem być zbyt ciężkim brzemieniem.

Pewna bliska mi osoba opowiedziała mi w krótkim czasie o dwóch tajemnicach dwóch różnych osób, które zostały jej powierzone z klauzulą "nie mów nikomu". Akurat tak się złożyło, że obie dotyczyły jej bezpośrednio a także dotykały wielkiej życiowej trudności, z jaką się zmagała. Potępiamy? Ja nie potrafię.

Może warto się zastanowić, zanim powierzymy komuś naszą tajemnicę, czy nie będzie zbyt ciężkim brzemieniem.

Oczywiście, nie jest metodą, żeby teraz się zamknąć w sobie i nikomu nie powierzać swoich intymnych spraw, żeby przez przypadek kogoś nie urazić. A co jest? Mam kilka pomysłów. Po pierwsze: jeśli mamy wybór, powierzmy trudniejsze sprawy swojego życia komuś, kto akurat ma mniejsze problemy ze swoim, nie na odwrót. Po drugie: jeśli mamy kilka osób, którym możemy się zwierzać, róbmy to proporcjonalnie wobec każdej z nich. Po trzecie: jeśli się da, zastąpmy "nie mów nikomu" - "nie mów naszym wspólnym znajomym". Jakieś inne pomysły?

Dopisek dla chrześcijan: (17) Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. (Łk 8,17). Każda tajemnica jest tylko kwestią czasu, sorry :)

----------------
A tu tak na poprawę nastroju w te listopadowe dni (koniecznie z teledyskiem):
https://www.youtube.com/watch?v=VPpd-6X3tEo

---------
Franek faluje :)

niedziela, 13 grudnia 2015

ciemna strona ciąży

O tym też trzeba napisać. Nie, nie zamierzam się skarżyć na mdłości, zawroty głowy itp. Jakoś wielką Bożą łaską - pod względem fizycznym ciążę znoszę dobrze. Nie zamierzam się skarżyć w ogóle - ale o tych trudnych uczuciach też chcę napisać. Bez nich obraz ciąży będzie niepełny. Zbyt słodki i nieprawdziwy.

W książeczce "Modlitwa dziecka w łonie matki" na zakończenie jest kilka praktycznych porad, jak "przeżyć" ciążę pod względem psychicznym; nie wymagać od siebie zbyt wiele, dbać o własne potrzeby, sprawiać sobie jak najwięcej przyjemnych chwil i takie tam. Między innymi było też: "jeśli jesteś osobą, która nie lubi prosić innych o pomoc, ciąża będzie dla Ciebie bardzo trudnym czasem". Pod tym względem - jest. Niezależność i samowystarczalność mam chyba wpisane w genom. Jak tu poprosić kogoś, żeby mi, np. ściągnął lewego buta (z prawym sobie radzę)? Jak w ogóle poprosić? To zawsze ja byłam tą, która pomaga. Źle się czuję z drugiej strony. To takie... nie moje.

Czasem czuję się słabiutka, jak małe dziecko. Wieczór, taki jak dziś, jeszcze nie późna godzina, 18:00 zaledwie, moja grupka wspólnotowa właśnie się spotyka. I ja też bym chciała, albo jak nie, to choć, nie wiem, zrobię coś sensownego... nie mam siły. Kiedyś miałam, jeszcze bym na grupkę poleciała, jeszcze na imprezę, a rano na uczelnię... dziś nie, za chwilę się położę. 

Czasem czuję się bezradna; wobec maleństwa - bo mogę dbać o siebie bardzo, ale nie mam wpływu tak do końca na to, czy będzie zdrowe, czy nie. Nie wyłączę np. smogu. Jasne, mogłabym wyjechać, zatrudnić dietetyka i być co 3 tyg. na usg. Ale nawet wtedy - nie miałabym wpływu, zatem nie próbuję zbyt intensywnie go mieć. Czuję się też bezradna wobec siebie - huśtawek nastroju, dziwnych snów, potykania się i upuszczania rzeczy... 

Zwykle patrzę na siebie i się śmieję. Już trochę poznałam tą ciemną stronę i wiem, kiedy nadciąga. O, chce mi się ryczeć i zabić pół osiedla? Spoko, za godzinkę będę kochać cały świat. Kurczę, znów wylałam herbatę. Dobrze, że nie wrzątek. Ale jestem padnięta - ciekawe, czy Janusz zaścieli łóżko ze mną na wierzchu. Radzę sobie - ja przecież zawsze sobie radzę. Ale tak - to trudne, bardzo trudne. Może dałoby się inaczej, nie wiem, ja jestem taka. 

Co tam Franku? Co tam robaczku? Znów hopsiasz po całym Twoim świecie? Jesteś jednocześnie po prawej stronie mojego brzucha i po lewej :) A ta górka pod moją ręką? To główka? O, chyba nie, bo podskoczyła... Ale dziś tańczysz. Czyżby dotarła do Ciebie gorąca czekolada? 

Patrz, on się nie martwi, on się niczym nie martwi. On jest samą radością, życiem, cieszeniem... 
Choćbym czasem się czuła 1000 razy gorzej, nie oddałabym tego czasu, za nic. 

wtorek, 8 grudnia 2015

dobre zajęcie na sobotę

Jeśli chcesz, jeśli potrzebujesz, soboty w naprawdę kobiecym gronie - to miejsce jest dla Ciebie. Przyjechało nas tam ok. 60 osób. Wiekowo i życiowo - duży rozstrzał (od późnych studentek po średnie babcie), ale szczególnie tego nie odczułam. Stałe bywalczynie bardzo otwarte, gdy widzą, że jesteś pierwszy raz - zagadują i prowadzą w różne zakamarki starego klasztoru, gdzie odbywają się poszczególne części spotkania. Jeszcze jedno, co mnie ujęło - wielka akceptacja. Byłam już na wielu dzieleniach i rozmowach w grupach, ale po raz pierwszy doświadczyłam, że ktoś stwierdzał: "nie chcę się dzielić" albo "nie chcę nic mówić" albo " jestem dziś zniechęcona i jakaś taka rozbita" albo w ogóle milczał i to było ok. Ale naprawdę ok. Naprawdę naturalne.
Co robiłyśmy? Piłyśmy kawę. W hektolitrach. Olbrzymi czajnik nieustannie parował. Ciastka, kanapki, daktyle, pomarańcze i wafle znikały w zastraszającym tempie. Ale to tylko w przerwach.
Głównym zajęciem do południa były warsztaty. Ja wylądowałam na Emocjach, gdzie przyjrzałyśmy się złości. Okazało się, że złościmy się w bardzo różny sposób - były wśród nas kobiety tłumiące to uczucie (a potem wybuchające znienacka) a także te, które z trudnością radziły sobie z opanowywaniem częstych wybuchów. Przyjrzałyśmy się głębiej temu uczuciu. Zdziwiłam się, jak wiele innych uczuć może się pod złością kryć - a także z drugiej strony - za czym moja złość się maskuje (ja jestem z tych tłumiących bez sensu). Szukałyśmy też dobrej złości i tego, jak ją wyrażać. Była też nauka rozładowywania emocji i rozpoznawania wczesnych sygnałów nadchodzącego wybuchu. Mega praktycznie z nutką koncentracji na problemach typowo chrześcijańskich (dobra złość, a złość jako grzech główny).
Do wyboru były jeszcze trzy inne warsztaty; jeden podobnie psychologiczny (z motywacji), wizaż i florystyka. W styczniu ma być coś nowego: emisja głosu.
To tyle do południa. Potem obiadek i "blok duchowy".
Zaczęło się krótkim wielbieniem. Było bardzo lajtowe - tzn. coś dla tych, które nie lubią podnoszenia rąk i wstawania, choć oczywiście zdarzały się bardziej nawiedzone jednostki preferujące ten typ modlitwy (patrz ja).
Potem msza św., na której nieco przysypiałam, ale to absolutnie nie wina kazania, tylko niedawno zjedzonego, obfitego obiadku.
Następnie konferencja wygłoszona przez jedną z kobiet. Nie można było jej odmówić głębi teologii, ale miała też dobre przełożenie na życie.
Potem adoracja... tu już każdy sam musi ocenić jej "jakość" - moje zdanie będzie zupełnie nieobiektywne. Z boku patrząc, to była zwykła, godzinna adoracja w ciszy, przepleciona kilkoma pieśniami. Niby nic się nie działo, ale we mnie działo się tyle, że nie wiem, kiedy minęła ta godzina.
Już lądując spotkałyśmy się na krótkim dzieleniu w grupach, które tak mnie zachwyciło duchem wszechobecnej akceptacji.
A na koniec zostałyśmy wzięte na kolację :)

Generalnie - zachęcam. http://dzielneniewiasty.pl/2015/12/06/950/


czwartek, 3 grudnia 2015

Tłumaczenie

A gdyby tak Pismo Święte było tłumaczone nie "słowo za słowo", a "znaczenie za słowo" ? Oczywiście, byłoby wtedy 10 razy grubsze :) Ale czy to ważne? Jak bardzo by zyskał, np. poniższy fragment:  

18 Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc».(Rdz, 2 18)

zamieńmy tylko ostatnie słowo: 18 Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego towarzyszkę, stojącą u jego boku, która potrafi mu się przeciwstawić, ale przede wszystkim wspiera go, gdy wszystko inne zawiedzie"

To dużo zmienia, prawda?

Dla zainteresowanych: wypisałam tu dwie z wielu interpretacji słów ezer kenegdo, które polski tłumacz przełożył jako pomoc. To jedno z tych słów w Biblii, na których można robić doktorat :)

niedziela, 29 listopada 2015

dobry film na popołudnie

https://www.youtube.com/watch?v=GhK02f9xqM0

Zapraszam do obejrzenia, jeśli masz ochotę na historię romantyczną do bólu (prawie nie ma w filmie innego wątku), ale nie chce Ci się schylać do poziomu współczesnych komedii romantycznych (2 m pod podłogą). Akcja dzieje się, hmm..., chyba na przełomie XIX i XX w., czujemy to głównie patrząc na mega kobiece sukienki głównej bohaterki.
Zaczynamy przyglądając się relacji Batszeby, właścicielki niewielkiego gospodarstwa, z jej sąsiadem (hmmm... Owen? Wybaczcie, ale to nie imię jest u niego najważniejsze :)). Akcja przyspiesza z kopyta od prezentu w postaci jagniątka, czyli w jakiejś 3. minucie... W filmie naprawdę dużo się dzieje, zmiany następują scena po scenie, aż tytuł wydaje się w jakiś sposób nieadekwatny.
Ze względu na pęd akcji, główny wątek można by opisywać na 14 stron, zatem ograniczę się do minimum: ich trzech, ona jedna :) Nie jest to prosty wybór, bo na Batszebę wpływają też czasy, w jakich się wychowała, jej sytuacja finansowa (wszak jest samotną kobietą), wykształcenie... Bohaterka w toku filmu podejmuje wiele różnych wyborów, a każdy jest wart osobnej dyskusji. Bohaterowie nie są sztampowi, trzej absztyfikanci tylko początkowo sprawiają wrażenie typowego:
a) uwodzicielskiego kochanka,
b) troskliwego romantyka,
c) niezawodnego przyjaciela w wiecznej friend-zone.
Każdy z nich jednak potrafi zaskoczyć i wyjść z ramek, zatem obstawianie po 15 min. z kim na końcu będzie główna bohaterka może być nieco chybione.

Z kim oglądać? Mąż widział i przeżył, ale generalnie film raczej babski. Koniecznie do obejrzenia w towarzystwie, bo zbyt wiele rzeczy trzeba obgadać :)

Nastrój filmu? Raczej nie na szalone piżama-party, ale też nie na ciężkiego doła. Raczej na popołudnie, niż na wieczór.

Do obejrzenia z rodzicami? Nie. Po pierwsze: są sceny erotyczne, po drugie: prowokuje komentarze: "widzisz, chciała być taka niezależna i jak to się skończyło?"

Walory artystyczne? Piękna muzyka, plenery, stroje... Jeśli ktoś to ceni - tym bardziej warto obejrzeć.

Dopisek dla A. : BARANKI!!

Uwaga! Zmusza do myślenia. Ja wciąż rozkminiam:
- czy mogła się zachować inaczej, jeśli chodzi o spotkanie na polance (nie, czy chciała, ale czy mogła)?
- czy można wyjść za mąż za kogoś, kto Cię bardzo kocha, jest troskliwy, romantyczny, dobry, lubisz go, ale nie kochasz i Cię nie pociąga ani trochę, a on o tym wie i nie jest to dla niego problem?


sobota, 28 listopada 2015

Ciążowe zmiany


Dziecko przybiera postać…
Zabawne, że…
1 miesiąc
…subtelnego zaniepokojenia z tyłu głowy
…rośnie biust, ale nie zdajesz sobie sprawy, co będzie w pakiecie.
2 miesiąc
…dwóch kresek na teście ciążowym
... mąż się cieszy, a nie ma pojęcia, co go czeka
3 miesiąc
… migającego przecinka na USG
… poranne mdłości trwają do wieczora.
4 miesiąc
… tego czegoś, czego szukają krewni, znajomi, rodzina i przyjaciele, kładący znienacka ręce na moim pępku.
… Ono ma kilka mm, a jestem zmęczona, jakbym nosiła słonia
5 miesiąc
… bąbelków, opadającej kluski, delikatnego szturchania, ostatecznie jednak chłopczyka.
… nic się nie dzieje, a mam ochotę Cię pobić!!! A nie, już mi przeszło :) naprawdę, zostań, cieszę, że to czytasz. :) Ale mogłabyś nie oddychać tak głośno!!
6 miesiąc
… ośmiorniczki-karateki, która od czasu do czasu próbuje wyjść bokiem z mojego brzucha.
...mam z przodu wielką piłkę, a nie mogę się toczyć.

piątek, 27 listopada 2015

o zmienianiu

Karteczka - przypominajka. Może szybciej dotrze do mojego mózgu, gdy zapiszę.

1. NIE PRÓBUJ ZMIENIAĆ KOGOŚ, KTO NIE JEST NA TO GOTOWY.
Po czym poznasz, że nie jest? Mówi coś dokładnie odwrotne od tego, co chciałabyś usłyszeć. Nie zmieniaj dorosłych ludzi, którzy w miarę sensownie prowadzą swoje życie. Nie staraj się naprawić osoby, która jest od Ciebie starsza, chyba mądrzejsza, na pewno bardzo Ci pomaga. Nie, nie wiesz lepiej, jak powinna się zachowywać. A nawet jeśli wiesz, to nie każ nikomu zmieniać się na Twoje słowo. Ty też nie lubisz krytyki. Oszczędź jej, jeśli nie masz podstaw, by sądzić, że coś zmieni.

2. Nie musisz się zgadzać ze wszystkim, co robi ktoś inny. Zręczniej jest jednak zmienić temat, niż próbować zmienić kogoś, kto... itd.

---------
Franek kopie :)

niedziela, 22 listopada 2015

Pierwsza Babka



Potrzebne: szklanka mąki pszennej, pół szklanki mąki tortowej, 2 budynie śmietankowe, szklanka cukru niekoniecznie pudru, kostka (25 dag) masła, 4 jajka, kopiasta łyżeczka proszku do pieczenia,
miska, 2 pudełka, miseczka, łyżeczka, nóż, mikser, blender, foremka na Babę od A.

Czas wykonania: 30 min. wyrabiania + ok. 1h pieczenia

Kaloryczność: tyle, żeby mieć dobry nastrój przez pół dnia

Koszt:  niewielki, jeśli masz jajka i masło z domu

Wykonanie:
1. Wieczór wcześniej wstań już w półśnie z łóżka i wyciągnij masło z zamrażarki. Połóż się, po czym wstań ponownie, zdając sobie nagle sprawę, że jedna kostka ma tylko 20 dag, więc trzeba rozmrozić dwie.
2. Obudź się następnego dnia z radosnym poczuciem, że zaraz wygonisz męża na zakupy.
3. Ubierz się i zrób je sama, gdyż nagle okazało się, że mąż chory.
4. Przygotuj składniki:
- przesiej do jednego pojemniczka obie mąki, budynie i proszek do pieczenia,
- oddziel żółtka od białek,
- ubij białka (jeśli Ci się nie ubiją, bo akurat wpadło do nich trochę żółtka, nie wpłynie to na jakość ciasta),
5. W największej misce utrzyj masło z cukrem. Uwaga: ucieranie twardego masła to zły pomysł, jeśli masz ręczny mikser.
Włącz piekarnik na 180 stopni, obie płyty.
6. Nadal ucierając, dodaj żółtka - po jednym, albo na oko po jednym, gdy zbiją Ci się w żółtawą papkę.
7. Nadal ucierając, dodawaj powoli mąki.
8. Nadal ucierając, dodaj pianę z białek.
9. Ucieraj jeszcze kilka minut.
10. Wytrzyj ściany, podłogę, stół i solniczkę z rozpryskanego ciasta.
11. Wysmaruj foremkę resztką masła i obsyp bułką tartą.
12. Pozamiataj rozsypaną bułkę tartą.
13. Przełóż ciasto do foremki. Sprawi to, że bułka tarta zsunie się ze ścianek.
14. Włóż do piekarnika, mając nadzieję, że jest "nagrzany, a nie gorący" (sformułowanie z przepisu).
15. Odczekaj 50 min. i przekonaj się, że ciasto jest w środku surowe.
16. Odczekaj jeszcze nieokreśloną ilość czasu (ok. pół godziny).
17. Wyłącz piekarnik, ale jeszcze nie wyjmuj foremki.
18. Po 10 min. wyjmij foremkę, ale nie wyjmuj Babki.
19. Gdy Babka ostygnie - ufff... zjedz.
20. Aha - poproś kogoś, by pozmywał, wytarł podłogę i ślady ciasta z sufitu. :)

Smacznego!
(wykonanie na podstawie przepisu z "Kuchnii Polskiej. 1001 przepisów: Babka piaskowa w czekoladzie)
(czekolada niestety nie wyszła).

sobota, 21 listopada 2015

W czym szukasz oparcia?

Ostatnio wpadła mi w ręce świetna książka Dee Brestin: "Kobieca przyjaźń - prawda czy mit?" Autorka analizuje kobiece relacje z wielu różnych stron. Pokazuje, jak kształtują się od dzieciństwa, czym różnią się od relacji między chłopcami, a następnie mężczyznami. Zwraca uwagę na ich szczególną bliskość, czasem aż do przesady, ale też drugą stronę - ich niedocenianie. (Minusy książki: autorka zbyt często powtarza, że mężczyźni mają słabą prawą półkulę mózgu, ma też bardzo, bardzo radykalne poglądy w niektórych kwestiach - widać, że obraca się w dość specyficznym środowisku, ale to nie zaburza przyjemności czytania, tylko zachęca do zastanowienia :)).

I oczywiście, moja ulubiona Rut gra w tej książce pierwsze skrzypce:) Pamiętacie tą scenę, jak Noemi wraca z Moabu do Betlejem? Przypominam, że jej mąż nie żyje, jej synowie nie żyją, a ona nie ma się z czego utrzymać. Towarzyszy jej tylko Rut.

"Noemi nigdy nie przypuszczała, że pozostanie bez mężczyzn. (...) czuje się pusta i bezwartościowa bez mężczyzn w swoim życiu. "Pusta" to słowo, którego używa, gdy przybywa do Betlejem i jej stare przyjaciółki wybiegają jej na spotkanie: "Pełna wyszłam, a pustą sprowadził mnie Pan" (Rt 1,21).
Pusta! Jak bardzo musiało to boleć Rut! Kobiety z Betlejem mogły zobaczyć, że Noemi nie wróciła pusta. A wraz z upływem czasu mogły ujrzeć to, czego Noemi nie dostrzegała: że Bóg wyposażył ją w prawdziwą przyjaciółkę w postaci Rut. (...) Na końcu księgi słyszymy delikatne upomnienie, gdy kobiety z Betlejem mówią do Noemi: "Twoja synowa (...) cię kocha (...) jest dla Ciebie warta więcej niż siedmiu synów" (Rt 4,15)"(...)"

Często spotykam się z cierpieniem kobiet, które czują się samotne, bo nie są w związku. Wiem, że to bardzo, bardzo boli, bo sama tego doświadczyłam przez pewien czas. Widzę jednak, że podobnie jak Noemi, nie doceniałam kobiecej przyjaźni, którą jest mi dane przeżywać od wielu lat. Nie zaspokajała mojej tęsknoty za związkiem, ale wspaniale chroniła przed uczuciem osamotnienia i utratą własnej wartości.

"Dziś wciąż dominuje tendencja, by mężczyzn oceniać wyżej niż kobiety. I było to nawet bardziej prawdziwe w czasach Rut, ponieważ każda kobieta należała wtedy do jakiegoś mężczyzny jako żona, córka, czy niewolnica. Kiedy Noemi utraciła swoich mężczyzn, utraciła również swoją pozycję społeczną. Jednak kiedy Rut utraciła swojego mężczyznę, nie utraciła poczucia wartości swojej osoby ani nadziei, ponieważ pokładała je w Bogu. Rut wyprzedziła swoje czasy - i nasze!
W artykule o Księdze Rut Jane Titterington pisze:
" Trzeba nam przypominać, że nasza wartość jako ludzi jest czymś danym nam od Boga niezależnie od naszego stanu cywilnego. Przypisywanie nadmiernej wartości związkowi kobiety i mężczyzny tworzy raczej wypaczony obraz rodzaju ludzkiego..."

Cudne nie? Zachęcam do zacytowania babci, gdy znów usłyszysz: "A Ty kiedy przyprowadzisz chłopaka?"

Nieważne, czy jesteś w związku, masz męża, dzieci, czy nie - Twoja wartość w oczach Boga jest zawsze identyczna! To znaczy; nieskończenie wysoka. Zawsze jesteś jego ukochanym dzieckiem, a nie dopiero, jak zasłużysz, np. po 40. latach małżeństwa i urodzeniu 8. dzieci. Nie, nie o to chodzi. Po prostu to masz. Wow, chrześcijaństwo. Uwielbiam, kocham :)

wtorek, 17 listopada 2015

o nieprzyjaciołach

Odkryłam nowy hardcore level chrześcijaństwa. Możemy się czasem zastanawiać, co różni naszą religię od innych? Przecież większość z nich zaleca jakiś sposób czczenia Boga, samorozwój i tzw. "dobre" życie. Nawet niektóre ideologie i filozofie życiowe polegają na tym, by być generalnie dobrym dla ludzi i zmieniać świat na lepsze. Co więc wyróżnia chrześcijaństwo?

Wiele rzeczy :) Pisałam już o przebaczeniu. Dziś skupię się na czymś, co jest tak nad-ludzkie, że nie ma opcji, żeby w to nie wmieszać Boga; po prostu na zwykłe nasze siły się tego zrobić nie da. Mam tu na myśli miłość nieprzyjaciół, czyli kochanie tych, którzy nas skrzywdzili. Kochanie, które ma początek w przebaczeniu, ale objawiające się czynnym dobrem. Innymi słowy - bycie dobrym dla tej osoby, która ewidentnie nam zaszkodziła, zachowała się bardzo nie fair - z premedytacją.

Potraficie tak same z siebie? Ja nie. Ale to właśnie jest chrześcijaństwo - Ewangelia mówi o tym wyraźnie i wprost. Dla chrześcijan nie ma zatem pytania: "czy", spontanicznie rodzi się we mnie jednak: "no... ale... zatem jak?"

I tu trzeba uważać, bo można cholernie umoczyć sprawę. Można ustawić się w sytuacji o takiej logice: "skoro jemu/jej sprawia radość krzywdzenie mnie, to dobrym uczynkiem będzie, bym była krzywdzona dalej". Oczywiście, nikt tak wprost nie myśli! Ale co powiecie o takiej sytuacji: Matka nieustannie krytykuje córkę, nie pochwaliła żadnego jej wyboru życiowego, nie dostrzega żadnych jej osiągnięć. Córka jednak niczego w swojej sytuacji nie zmienia, tłumaczy matkę, "trudnym czasem" i "złym samopoczuciem", spędza z matką masę czasu i wyręcza ją w jej obowiązkach. Twierdzi, że na tym polega 4. przykazanie. Błagam! Na tym polega masochizm!

Jak więc kochać nieprzyjaciół? Mam różne pomysły. W Ewangelii jest napisane m.in. "błogosławcie", tzn. "dobrze życzcie". Powstrzymanie się od negatywnych komentarzy (choćby prawdziwych) to naprawdę, naprawdę wiele. A życzenie komuś szczęścia, choćby w myślach, jest kontynuacją tej postawy. Oczywiście, każdy chrześcijanin może się za swojego krzywdziciela modlić. Choćby o nawrócenie, choćby o zmianę, jeśli nie jestem w stanie prosić o błogosławieństwo.

Bo też nie zawsze jesteśmy  w stanie. Czasem ktoś tak nas skrzywdził, że nie-nienawidzenie tej osoby wymaga wiele trudu i samozaparcia. Wystarczy choć tyle! To też jest miłość.

Nie ma co udawać: pozytywna postawa wobec krzywdziciela to nieopisany trud. Trzeba sobie bardzo wiele w głowie poprzestawiać. Wybaczyć, jeśli się da. Zrezygnować z zemsty. Odpuścić naszą sprawiedliwość. Tak, to się wydaje niesprawiedliwe! Krzywdziciel nie zostanie ukarany! Niczego go ta sytuacja nie nauczy! No i tu się wkrada logika chrześcijańska, której nijak nie ogarniesz, jeśli w nią nie uwierzysz: sprawiedliwość zostawiamy Bogu. Oczywiście, przerywamy krzywdę, ratujemy pokrzywdzonego i tak dalej. Ale zemsta i nauczka są w ręku Boga. Dlaczego? Bo dążenie do zemsty niszczy człowieka.

Są też nieprzyjaciele, że tak powiem, globalni. Tak, piszę to w kontekście zamachów w Paryżu oraz prześladowań na Bliskim Wschodzie i Afryce. Świetnym sposobem na zaradzenie tej sytuacji jest właśnie modlitwa - za zamachowców, za sprawców, za terrorystów. Nie mówię, żeby im wybaczyć, bo to nie nasza rzecz - nie nasi bliscy zginęli. "Nie Twoją jest rzeczą przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie". Ale można mordercom świetnie odpłacić - wymodlić im nawrócenie i zrobić z nich dobrych ludzi. Stanowczo na to zasłużyli.


środa, 11 listopada 2015

Nie rozumiem

Dużo osób, w zasadzie większość, gdy mówię, że noszę chłopczyka, reaguje: "Moje gratulacje! Tato pewno jest dumny!" eeee... szczęśliwy - tak, bardzo. Ale z czego dumny? Ktoś wie?

środa, 4 listopada 2015

W odmiennym stanie

Jak powszechnie wiadomo, ciąża jest stanem Odmiennym. Ma to różne odsłony.

Po pierwsze, początkująca matka* zachowuje się odmiennie, co należy jej z radością wybaczać :) Towarzysz ciężarnej powinien być przygotowany co najmniej na: nadwrażliwość zapachową, objawiającą się koniecznością wynoszenia śmieci raz dziennie i mycia łazienki najrzadziej co 3. dni; nadwrażliwość smakową - typowe, znane, powszechne: "kochanie skocz mi do sklepu po słoik miodu i paluszki rybne", wypuszczanie wszystkiego z rąk (to tak mniej więcej w połowie ciąży), nagłe wybuchy płaczu z powodów irracjonalnych ("potknęłam się, więc dziecko na pewno ma uszkodzony mózg"), błahych ("mam wysypkę na całej twarzy") lub egzystencjalnych ("będę beznadziejną matką"), doły nastrojowe z tendencją do nagłego przechodzenia w histeryczną euforię (ogólnie huśtawka nastrojów), najprzyjemniejszym aspektem jest stałe poczucie bycia na lekkim haju. 

Po drugie: już o tym trochę pisałam, ale generalnie ludzkość się dostosowuje i traktuje młodą mamę inaczej. Głaskanie i dotykanie brzucha, odmawianie współudziału w najprostszych pracach ("bo się przemęczysz zbieraniem tych gałązek"), zaczynanie rozmowy od "jak się czujesz?" - to najbardziej typowe oznaki. Lubię - nie lubię - nie o to chodzi. Tak po prostu jest.

Po trzecie: świat się uwziął, żeby szkodzić niemal wszystkim. Myślałam, że dieta Dąbrowskiej jest trudna, ale nie, bo w niej chodzi tylko o jedzenie! Nikt Ci nie patrzy np. do kosmetyczki. Poniżej lista rzeczy, których powinna unikać kobieta w ciąży:
- alkoholu i wszelkich używek,
- kawy,
- herbaty,
- szałwii (generalnie wielu ziół),
- orzeszków ziemnych i innych uczulających drobiazgów,
- kurczaków,
- tuńczyków,
- wszystkiego, co wędzone,
- wszystkiego, co pleśniowe i dojrzewające,
- sushi,
- grzybów,
- sztucznych dodatków do żywności,
- tatara i innych niedogotowanych miąs,
- tego, co smażone,
- jedzenia z puszki,
- nadmiaru mąki pszennej,
- Retinolu i Accutane w kosmetykach,
- kosmetyków zbyt złożonych,
- ciężkiej chemii typu Domestos i Kret,
- depilacji woskiem,
- depilacji kremami,
- farbowania włosów,
- malowania paznokci,
- tatuaży i kolczyków w pępku,
- jazdy konnej,
- sztucznej odzieży,
- brutalnych filmów i gier,
- stresu (uniknij go w ciąży :P)
- aspiryny,
- gorących kąpieli,
- przeziębień i przeziębionych.

To tak na gorąco mi przyszło do głowy :) A najtrudniejsze jest to, że unikać w 100% należy tylko pierwszego myślnika. Reszta jest w jakimś tam stopniu dopuszczalna. Co kreuje dylematy: czy "Cif" to ciężka chemia? Czy malowanie paznokci raz w miesiącu to za dużo? Czy 4 herbaty na dzień, to nie jest czasem już szklanka kawy? Co jest bardziej sztuczne: kostka rosołowa, czy spaghetti ze słoika?

A najbardziej Odmienny jest ten mały chłopczyk w środku. Inny, niby mój, a przecież swój własny. Niby ze mnie, a tak mało wiem, jaki będzie. Teraz siedzi cichutko i słucha stukania klawiatury. Czasem da znać: "Mamo, jestem, zobacz, jak umiem kopać". Nie wie, że to przez niego całe to zamieszanie. Tam w środku, to dla niego cały świat. To my na zewnątrz jesteśmy Odmienni.


---------------------------------------
*używa się sformułowania "przyszła matka", ale ono jest po prostu śmieszne. Kobieta w ciąży przecież już ma dziecko, które wymaga niemałej opieki (wie to każda kobieta, która poi to maleństwo co pół godziny, na przemian z bieganiem do toalety - uroki początków i zapewne też końca ciąży). Jasne, to nic w porównaniu z tym, gdy dziecko jest już na zewnątrz, ale i tak "przyszła matka" do mnie nie przemawia.

czwartek, 29 października 2015

Helloween

Mój artykuł do miejscowej gazetki parafialnej :)

            „Czy przebieranie się w Helloween to grzech?” takim pytaniem mogą zaskoczyć nas nasze pociechy. Z jednej strony wraz ze zbliżającym się końcem października możemy usłyszeć przestrogi katechetów i księży (zwłaszcza egzorcystów) przed świętowaniem tego dnia. A z drugiej strony stoi nasze dziecko w niewinnym stroju duszka albo kowboja – co może być w tym groźnego?

Skąd się wzięło Halloween?
 Na początek trochę historii. Oczywiście, zwyczaj przebierania się w połowie jesieni nie ma nic wspólnego z naszą słowiańską przeszłością. Prawdopodobnie pojawił się on u ludów celtyckich. Pod koniec okresu żniw świętowano dzień boga Samhein (wg niektórych opracowań był to bóg śmierci). Ludzie wierzyli, że właśnie wtedy dusze ludzi zmarłych i jeszcze nienarodzonych wracają na ziemię. Aby nie „zamieszkały” na stałe wśród żywych, wygaszano w domu światła – by wyglądał na niegościnny. Poza tym wynoszono na zewnątrz jedzenie dla dusz i przebierano się w najgorsze ubrania.

Chrześcijańskie korzenie Halloween
Nie, to nie pomyłka. W średniowieczu również chrześcijanie praktykowali zwyczaje związane ze świętem zmarłych. Niektóre z nich mogą się wydawać nam skrajnie naiwne, jednak odpowiadały stanowi wiedzy i kulturze tamtej epoki. Wynoszono więc jedzenie na cmentarze, wierząc, że zmarli mogą się w ten sposób posilić. Zapalano ognie na rozstajnych drogach, które miały wskazywać drogę do nieba duszom zabłąkanym. Oczywiście, modlono się za zmarłych i proszono o to innych, np. żebraków, dając im w zamian hojną jałmużnę. Jak można zauważyć, zwyczaje te i praktyki miały na celu pomoc duszom, a nie ich przywoływanie. W żaden też sposób nie zwracano się do dusz uznawanych za potępione.

Współczesny show
Po okresie średniowiecza powyższe zwyczaje stopniowo zanikały. Utrwaliło się jedynie palenie świeczek – czy to na grobach, czy w oknach, w celu upamiętnienia bliskich. Pozostała również modlitwa za zmarłych. Skąd zatem wzięło się Halloween, jakie obserwujemy współcześnie w krajach anglosaskich; straszne stroje, dekorowanie domów, zbieranie cukierków?
Święto odrodziło się w takiej formie dzięki paradzie mieszkańców miasta Anoka w USA, poprzebieranych w zabawne stroje (31.10.1920 r.). Wydarzenie to zostało powtórzone w następnych latach, następnie rozprzestrzeniło się na całe terytorium Stanów Zjednoczonych i innych krajów kultury anglosaskiej.
31. października w USA mało które dziecko jest w domu. W strojach zwierzątek, bohaterów kreskówek i różnej maści potworów krążą od drzwi do drzwi, zbierając słodycze. Odwiedzają zwłaszcza te domy, które są bogato przystrojone na tą okoliczność. Często grupę przebranych maluchów nadzoruje osoba dorosła. Młodsze nastolatki chodzą już same. Starsze bawią się na specjalnie zaplanowanych na ten dzień imprezach. Dorośli również się bawią, zwykle w gronie rodzinnym, gdyż ktoś musi wręczać cukierki J

Brzydota, świat Zła i niebezpieczne zabawy
Widząc powyższy, sielski obrazek amerykańskiej prowincji, zaczynamy się zastanawiać: to właściwie co jest nie tak?
Po pierwsze: domy rzadko są przystrojone w jesienne liście i Kubusia Puchatka trzymającego dynię. „Zdobią” je potwory, kukły martwych, okaleczonych ludzi, czaszki, sztuczne groby, z których wysuwają się fragmenty ciał… Ludzie swoje domy po prostu oszpecają. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.
Po drugie: wśród przebrań dziecięcych oczywiście można znaleźć zwierzątka i królewny, ale niestety, dzieci przebierają się też za postacie demoniczne. Z diabłami i demonami najmłodsi nie powinni się identyfikować w żaden sposób!
Po trzecie: Halloween często towarzyszą zabawy, które mogą być potencjalnie niebezpieczne. Włoski publicysta, Carlo Climati (autor analiz i podręczników na temat dzieci i młodzieży) pisze, że zabawy te lansują „błędne pojęcie fantazji, zbliżając młodych ludzi do okultyzmu, magii i zabobonów”. Np. podczas wróżb – kogo dziecko pyta o swoją przyszłość? Przecież nie Pana Boga. Ale idźmy krok dalej: może nie w szkole, ale na prywatnych imprezach dochodzi do wywoływania duchów. A to już praktyka bardzo niebezpieczna. Egzorcyści jednym głosem twierdzą, że otwiera ona szeroko drzwi na działanie złych duchów w naszym życiu.

Kto jeszcze „świętuje”?
Niestety, Halloween przypadło do gustu grupom, z którym chrześcijanie nie powinni mieć nic wspólnego. To neopoganie (np. ruch Wicca; związany z czczeniem pogańskich bóstw) i sataniści. Osoby, którym udało się opuścić krąg wyznawców satanizmu, w licznych świadectwach potwierdzają, że Halloween to czas odrażających rytuałów, m.in. składania ofiar (nie tylko ze zwierząt). 
Nie dziwi zatem fakt, że w okolicach 31. października notuje się wzmożoną aktywność sekt. Rekrutowanie nowych członków przychodzi tym łatwiej, że klimat powstający wokół Halloween „oswaja” ze złem, ciemnością i śmiercią. Dlatego też egzorcyści (m.in. ks. Jan Kaczmarek, ks. Sławomir Płusa, również Dominikański Ośrodek Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach) ostrzegają przed świętowaniem tego dnia w „amerykański” sposób. Na szczęście możemy rozważyć alternatywną propozycję. Oczywiście, nie jest to zamknięcie domu na cztery spusty i wyrzucenie dyni przez okno.

Świętych obcowanie
Jedną z podstawowych prawd wiary chrześcijan, wyznawaną co niedzielę na mszy św., jest „świętych obcowanie”. Wierzymy, że wśród nas w jakiś sposób przebywają osoby zmarłe, już zbawione. Zdarza się, że mamy szczególne nabożeństwo do któregoś świętego; modlimy się za jego wstawiennictwem, doświadczamy jego pomocy w różnych sprawach. Czasem takim pośrednikiem z niebem jest nasz jakiś zmarły członek rodziny.
Czy nie lepiej koncentrować się na duszach zbawionych, czyli osobach nam bliskich, towarzyszących w codziennym życiu, zamiast na duszach potępionych i pozostałej brzydocie komercyjnych gadżetów?

Święty uśmiechnięty
Od kilku lat słyszymy o nowej inicjatywie, czyli pochodach świętych. Dzieci przebierają się wtedy za swoich patronów lub ulubionych świętych (wbrew pozorom, nie musi to być pochód małych księży i zakonnic – wystarczy poszukać, np. bł.  Piotra Frassatti często można było spotkać w górach, w stroju narciarza, a św. Bernard z Corleone był sycylijskim mistrzem szpady). Takim korowodom mogą towarzyszyć bale, zabawy, poczęstunki (zamiast zbierania słodyczy po domach). Warto zaproponować taką inicjatywę w szkole.
Z kolei w Katolickiej Szkole Podstawowej im. św. Jadwigi, działającej przy naszej parafii, pod koniec października odbywa się „Dzień Patronów Klasowych”. W zeszłym roku wydarzeniu temu towarzyszyło spotkanie z gościem oraz konkursy: wiedzy i plastyczny. Dzieci uczestniczyły też we mszy św.
A my, dorośli? Nie zapominajmy o kultywowaniu zwyczaju, którego korzenie sięgają wczesnego chrześcijaństwa na naszych ziemiach - zapalmy świeczki na grobach bliskich i pomódlmy się, by szybko dołączyli do korowodu świętych w niebie.



wtorek, 27 października 2015

Gdy nie ma dokąd wracać

Pytam się jej, jakie ma plany na Boże Narodzenie; pewno wraca do domu, prawda? "Wiesz, po co mam przyjeżdżać? Żeby zjeść kolację, podczas której nawet się nie rozmawia i obejrzeć prezenty?"

Nie ma idealnych rodzin. Problemy bywają małe i duże, krótkie i ciągnące się latami. Wchodząc w dorosłość wyrzucamy z głowy te oczekiwania, żeby wszyscy członkowie rodziny zawsze się do siebie uśmiechali, rozumieli się i spędzali razem ogromną ilość czasu. Rzeczywistość jest inna, ale przecież nieporozumienia i trudności losowe nie muszą zaraz sprawiać, że rodzina jest do kitu. Przeciwnie, przejściowe kłopoty mogą ją umocnić.

Ale nie muszą. W imię tradycji, zwyczaju albo "bo co ludzie powiedzą" trzeba zajrzeć do domu na Święta.Co jednak gdy dom już nie jest domem, ale hotelem, przechowalnią, terenem wojny, lodówką - bo wieje chłodem od najbliższych? Czy trzeba tam bywać? W hierarchii wartości zdrowie psychiczne jest chyba wyżej niż tradycja.

Trudne to wszystko i bardzo mi smutno, gdy słyszę, że niektórzy się nad powrotem do domu na Święta zastanawiają. Ale może czasem warto wstrząsnąć system i nie pojechać. Raczej czasem. Raczej, gdy dom już nie jest domem w żadnym calu. Raczej, gdy się zrobiło już bardzo wiele, żeby sytuację poprawić i zero odzewu.

Tylko, tak sobie myślę, wtedy warto wziąć się na odwagę i powiedzieć, dlaczego się nie przyjeżdża. Nie, że praca, nie, że drogie bilety... Nie, po prostu... bo nie ma dokąd przyjechać. Czasem trzeba zranić, żeby było dobrze.

Oooch... i znajdź sobie wtedy jakiś miły kąt na Święta. Proszę, nie bądź sama.

poniedziałek, 26 października 2015

Franio dokazuje

Na początku łatwo go było pomylić z bąbelkami w brzuchu. Myślałam, czy to Ono, czy może moje jelita :) Ale później te "bąbelki" przybrały nieco na sile i częstotliwości i już nie wątpiłam, że to ktoś ze środka zaczyna się z nami komunikować.
Trudno było się z nim dogadać. Nie reagował na słowa, ani na dotyk, jedynie na porę - późny wieczór, taka spokojna, półświadoma chwila tuż przed zaśnięciem...i nagle: stuk-stuk ze środka. I znów stuk-stuk. No weź tu śpij :)

Ono dużo wyczuwa. Są miejsca, gdzie rusza się szczęśliwie i intensywnie. Zwykle to te, gdzie bywał często i od początku, np. tramwaj :) Lubi też głos niektórych osób. Stuka wtedy intensywnie, jakby chciał powiedzieć: "hej! hej! Jestem!"
Uwielbia komentować czyjeś wypowiedzi. Np. jakiś polityk się wymądrza w telewizji i rzuca hasło typu: "wszyscy zginiemy, jak to a to się stanie". Kropka. Albo wykrzyknik. I Franio wtedy: stuk-stuk ze środka. Nie wiem jeszcze, co jest zgodą, a co zaprzeczeniem, ale nie można mu odmówić komentarza.
Franiowi jest dobrze, jak ktoś się modli. Po czym poznaję? W moim brzuchu robi się "luźniej". Przez większość czasu mam wrażenie takiego napięcia: nie tylko skóra, pal sześć skórę, wszystko w środku jest naciągnięte, mam wrażenie, do granic, a to dopiero połowa ciąży. To nie boli, szybko się do tego przyzwyczaiłam, ale wrażenie napięcia jest. W kościele, albo jak ktoś się modli, to czuję, że mój brzuch się rozluźnia. Ruchy Frania są spokojniejsze, albo nie czuję ich wcale. A czasem robi się leciutki, bardzo leciutki.
Czego Franciszek nie lubi? Generalnie wszystkiego, co szybkie. Nagłej zmiany pozycji, nagłego ruchu, szybkiego chodzenia, wstrząsów. Czuję wtedy, jak opada ciężko w dół mojego brzucha. Tak jakby przesuwała się w nim wielka kluska. To taka delikatna sugestia: "spokojnie mamo".

Dogadujemy się z każdym dniem coraz bardziej. Co prawda nasze plany dnia są cudownie niedopasowane - gdy ja chodzę, on śpi, gdy ja śpię - on urządza występ cyrkowy. Czasem "odstukuje" na moje stukanie od zewnątrz. Uspokaja się, gdy rytmicznie i spokojnie głaskam brzuch przez dłuższą chwilę. I już nie boi się ręki swojego Taty. A czasem fika koziołki.

sobota, 3 października 2015

Filmy z klapką

Moja mama mówi, że można mieć nadwrażliwość na życie. Ja mam szczególny typ tej cechy, czyli nadwrażliwość na negatywne obrazy i słowa. Po prostu: zamykam oczy na filmach o wiele częściej niż przeciętny widz, przerywam czytanie pewnych książek w połowie i wyciszam niektóre ścieżki dźwiękowe. Nie lubię widoku masakr, wykrzywionych mord i niepotrzebnego cierpienia. Nie znoszę krzyku ofiar i wrzasku psychopatów. Mam też reakcję alergiczną na niektóre sceny erotyczne (zdarzają się pięknie nakręcone lub opisane, ale bywają też okropnie niesmaczne).

Kiedy odkładam lub wyrzucam książkę, raczej nikt tego nie widzi i nie protestuje. Raz tylko spaliłam jedną książkę na wspólnym ognisku, wszyscy się dziwili. A ja się dowiedziałam, że książki wcale się dobrze nie palą. Chyba, że się je wrzuci do wielkiego ognia. Na małym ognisku palą się średnio. A może ta książka była tak kiepska, że się nie potrafiła nawet spalić porządnie?

Inaczej z filmami. Gdy oglądam ze znajomymi, często słyszę: "Maja! Odsłoń te oczy! Tracisz najlepsze sceny!" albo nawet: "To lepiej wcale nie oglądaj, jak masz zasłaniać!". Mając wrażenie, że jestem nienormalna, próbowałam z tym walczyć, ale szybko odpuściłam. W końcu wszyscy się przyzwyczaili, a mój mąż nawet informuje, kiedy kończą się "nie moje" sceny i mogę odsłonić oczy.

Co się dzieje, gdy ich nie zasłaniam? Nie śpię. A jak śpię, to śnię koszmary. Boję się wychodzić na zewnątrz. Boję się być w domu. Nie patrzę do lustra. Nie patrzę na wyłączony telewizor. Nie potrafię się na niczym skupić. Podskakuję na każdy głośniejszy dźwięk. I boję się rąk. Zgadnij, po jakim filmie.

 Znajomy kolega, który nie widzi od urodzenia, powiedział: "Przynajmniej nie widzę różnych brzydactw". Rozumiem go.Więc zasłaniam oczy i nikomu nic do tego. A filmy oglądane z "klapkami" są przeciekawe :) Taka np. "Piła" (oglądałam do połowy, potem tylko słuchałam) to najlepszy koncert wrzasków na świecie (są mało straszne :)). Końcówka innego horroru: usłyszałam, że ktoś tam ucieka - pewno główny bohater, a to, co go goniło, brzmiało jak wspinający się po schodach, stary automat po napojach, albo rozpadająca się lodówka. Ostatnie moje odkrycie: "Więzień labiryntu 2"; głównego bohatera i jego koleżankę goniły zombie. Nie mam pojęcia, jak wyglądały, ale brzmiały jak ropucha skrzyżowana z zatkanym zlewem.

A potem i tak się wszyscy na mnie gapią, bo się śmieję w najstraszniejszych momentach...

czwartek, 1 października 2015

Nie mogę Ci wiele dać

W drodze do domu dostałam wiadomość z "wnętrza":

Dziecko teraz potrzebuje naprawdę niewiele.
Nie chodzi na jogę dla ciężarnych, ani na basen z ozonowaną wodą. Nie smaruje się kremem zapobiegającym rozstępom. Nie śpi na dużej, śmiesznej poduszce, która przypomina rozciągnięte "C". Nie słucha Mozarta, czyli nie dba o swoje IQ. Nie organizuje przedpępkówki. Nie robi sobie zdjęć 3D (i nie wrzuca ich na fb). Nie zbiera wyprawki. Nie zastanawia się, czy 3 pączki to już za dużo. Nie stara się spać na boku. Nie drży nad hemoglobiną, która spadła o 0,5. Nie sprawdza, ile urosło i czy to mieści się w centylach. 
Prosi tylko o 6 do 12. posiłków dziennie i nienormalnie wielkie ilości płynów. Poza tym mam być spokojna: dziecko całym dzieckiem cieszy się, że jest. 



------------------------------------
Nowy link do tortów: http://tortartkrakow.blogspot.com/

sobota, 26 września 2015

Pasożyt

Nie nazywaj mojego dziecka pasożytem.

To bardzo mnie boli i denerwuje, a przecież nie wolno mi się denerwować.

Mówisz, że "na logikę przecież tak wychodzi". Posłuchaj: nie nazwiesz trzylatka "darmozjadem", choć właściwie przecież nie ma w tym sprzeczności. Nie zawołasz za osobą upośledzoną: "Ty głupku", mimo że nie ma w tym błędu logicznego.

Pasożyt to tasiemiec, owsik i wesz. Zdajesz sobie sprawę, do czego porównujesz moje dziecko? Odmawiasz mu człowieczeństwa - widzisz to? A w takim razie, kim ja dla Ciebie jestem, skoro noszę coś, co dla Ciebie jest czymś złym, chorobliwym?

Aha... to miała być pociecha, tak? Chodzi o to, że mam prawo się źle czuć, bo jest we mnie jakieś stworzenie, które wysysa ze mnie energię? I takie patrzenie na macierzyństwo ma mnie pocieszyć?!

Moje dziecko. Dziecko. Tylko tak masz prawo je nazywać. Albo przestań je nazywać w ogóle.

sobota, 12 września 2015

Lubię to

Poczułam, że lubię być w ciąży. To fajny stan. Dlaczego?
- bo ludzie są mili, pomagają, ustępują i dają taryfę ulgową,
- bo już nie boję się psów (wywącha, że jestem w ciąży i mnie nie ugryzie),
- bo dużo chodzę w spódnicach,
- bo zaczęłam wreszcie się zdrowo odżywiać i dbać o siebie - wcześniej brakowało mi motywacji,
- bo uczę się mówić: "nie", "nie mogę tego zrobić", "sorry, nie dam rady",
- bo zawsze mogę powiedzieć: "jestem w ciąży, nie wolno mnie denerwować, więc przestań"
- bo zmęczenie leczy z perfekcjonizmu,
- bo wszyscy są zatroskani o moje samopoczucie,
- bo mogę patrzeć do wózków,
- bo wszystko można usprawiedliwić skaczącymi hormonami,

Ale to jeszcze nic...
Dlaczego ciąża jest piękna?
- bo widząc dziecko na USG, jeszcze takie maleńkie, widziałam życie, pulsujące, żywe, żyjące z niesamowitą siłą, widziałam esencję życia, życie samo,
- bo nieustannie słyszę w sobie: "wszystko będzie dobrze, o nic nie musisz się martwić, o nic nie musisz się troszczyć, niczego nie zabraknie",
- bo mogę do niego mówić, a ono mnie słyszy i czuje,
- bo ono ma już rączki! Nóżki też i całą resztę. Jest piękne.

Wzdycham na koniec i się uśmiecham. Ale nie, nie może być za słodko.
Dlaczego ciąża nie jest fajna?
- bo poranne (żeby tylko) mdłości,
- bo ciężkie nogi,
- bo boląca głowa,
- bo nie można pić ponczu, drinków, wina i wódki,
- bo nie powinno się oscypka i wędzonego łososia,
- bo energia spada do poziomu "low battery" godzinę po wstaniu (wieczorem wyje alarm "fatal damage"),
- bo PMSowa huśtawka nastrojów przy tym jest niczym,
- bo płytki w łazience już znam na pamięć,
- a jak nie lubisz, żeby dotykali Twojego brzucha, to musisz włożyć pancerz.

I to wszystko jest męczące, stresujące, rozwalające życie... ale tak bardzo nieważne...


niedziela, 6 września 2015

Wisienka na torcie

Dziś odwiedziliśmy pijalnię czekolady (dzięki, brat!). Otumaniona słodyczą mleczną, białą i deserową stworzyło mi się w głowie poniższe porównanie.

Większość psychologów (100% psycholożek :)) zna książkę p. Wojciszke: "Psychologia miłości". Autor twierdzi, że na miłość pełną, taką idealną, składają się trzy rzeczy: intymność, namiętność i zaangażowanie.

Zaczęło mi się myślenie od tego, że namiętność jest czymś tak zaje...tym, że trudno to opisać. Bardzo ogarniającym, zabierającym wszelkie uczucia i często kasującym myślenie, ale jest w tym niezaprzeczalny urok. Snuję to rozważanie patrząc na parę 16. latków migdalących się w zatłoczonym autobusie. "Czy oni się zastanawiają, co dalej?" myślę z perspektywy małżonki z ho, ho 11. miesięcznym stażem. Ciągnie ich do siebie, jak zaprawę do cegły, cały autobus może poświadczyć. Ale na namiętności nie da się budować.

Ona jest jak... dekoracja na torcie. Przepiękna. Polewa czekoladowa, albo wiórki... cukrowe, misterne kwiatki, różyczki z kremu... Musi być, bo inaczej co to za tort? Ale nie wystarcza, absolutnie nie.

Tort to jeszcze kremy, wypełnienie. Zaglądamy do środka i... mmm... szwarcwaldzki (mój ulubiony). Niespodzianka, którą trzeba odkryć. Podtrzymać przez rozmowy, spotkania, wspólne spędzanie czasu. Budujemy, nie kręcimy intymność.

A na końcu biszkopt oczywiście. Nie można zapomnieć o podstawie, czyli codzienności, zaangażowaniu. Może nawet jest nudna, może monotonna, powtarzalna. Jednak daje bazę, bez której tort nie wyjdzie.

Dopiero w połączeniu tort jest tortem.

Sam biszkopt - to nie tort. Jakiś początek, ale straci sens i wyschnie, gdy nic się z nim nie zrobi.

Sam krem po jakimś czasie się rozpłynie, stworzy nieapetyczną kałużę. Może jeszcze jakaś przyjaźń z tego będzie, ale na pewno nie związek.

A może biszkopt i krem? Niee... są takie... nieestetyczne, niewykończone. Na pierwszy rzut oka czegoś brak.

Dekoracji samej w sobie nikt nie nazwie tortem, choćby była nie wiem jak efektowna. No sorry, nie!

Jak piec, to porządnie, po całości.

Smacznego!

Ps: Gdyby kogoś naszło na torty, polecam stronę koleżanki: https://www.facebook.com/tortartkrakow?ref=profile


wtorek, 4 sierpnia 2015

Przeznaczenie

Ooooch... potrafiłyśmy o tym rozmawiać godzinami...
Siadałyśmy na szerokim parapecie w gimnazjalnej szatni i wymieniałyśmy poglądy, które niefrasobliwie zmieniały się w zależności od naszych związkowych doświadczeń. I tak: te z nas, które akurat były na etapie wzdychania do jakiegoś dojrzałego mężczyzny (czyli 18.-latka z technikum) albo ostatecznie trochę mniej dojrzałego (dojrzewającego :P) kolegi z równoległej klasy - broniły zdania, że przeznaczenie jest. Musi być. I na pewno prędzej czy później połączy mnie z tym moim wymarzonym, wyśnionym, jedynym, który niestety teraz ma mnie w nosie...
Tu odzywała się druga grupa (dziewczyny sfrustrowane niedawnym rozstaniem oraz zawiedzione swoim obecnym związkiem) - nie ma przeznaczenia. Ludzie sami siebie wybierają, kierują się dziwnymi, nieracjonalnymi kryteriami (to przytyk do płci przeciwnej), a potem zwykle im nie wychodzi i się rozstają. No chyba, że jest się tą M. z IIIc, która jest z tym P. już 4 miesiące... ale w normalnym życiu takie cuda się nie zdarzają!

Na szczęście "każda żmija przemija", jak mawia nieśmiertelny pan J. z biblioteki. Skończyło się też gimnazjum. W szkole średniej udało mi się  wyrobić pogląd, którego się długo trzymałam: "Przeznaczenie jest, ale w takiej formie: na świecie znajduje się wielu, wielu ludzi, z którymi mogę stworzyć satysfakcjonujący związek. Jeden będzie bardziej szczęśliwy, inny mniej... Jest też na pewno jakaś jedna, konkretna osoba, z którą byłabym najszczęśliwsza. Najbardziej jesteśmy do siebie podobni - w taki dobry sposób, najlepiej pasujemy do siebie. Nie wiem, czy ją spotkam, ale to nic nie szkodzi, bo nie będę mieć porównania, jak to jest być z kimś innym."
Tak... to był mankament mojej teorii... Tortu z wisienką mogłam wcale nie spotkać. Ale nie szkodzi, przecież miałabym drożdżówkę, prawda? A jeśli nie posmakuję tortu, to nie będzie mi żal :)
Podsumowując: pomysł dla radykalnych minimalistów, którzy wyznają zasady: "jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma" i "mój pierwszy związek będzie moim ostatnim".

Najgorzej zatrzymać się wpół drogi :) Zwykle wtedy wychodzą jakieś kwiatki.

Więc? Jest przeznaczenie. Oczywiście, że jest. Kiedy się z Nim współpracuje, to się znajdzie tego najlepszego. A jak się nie współpracuje? To też się znajdzie. Przeznaczeniu radykalnie zależy na naszym szczęściu. Szczerze wierzę, że każdy spotyka na swojej drodze, w jakimś momencie życia, tą właśnie wybraną, najlepszą dla niego/niej osobę.

Ale to, co zrobimy z tym spotkaniem, zależy wyłącznie od naszej decyzji.

wtorek, 21 lipca 2015

Wiemy wszystko o mężczyznach. Czy na pewno?

"Jednak nie był tu potrzebny mężczyzna. Wystarczył dywan" (Perfekcyjna Pani Domu, s02e01)

Niższy gatunek
Czasem mam wrażenie, że powoduje nami (a pisząc w 1. osobie liczby mnogiej będę miała na myśli zawsze nas - kobiety w wielkim, wielkim uogólnieniu) jakieś dziwne poczucie niższości. Jakbyśmy czuły się niepewnie w swojej wartości, więc musimy sprytnie i kulturalnie poniżać. Kogo? Mężczyzn oczywiście.
"Chłopy to już tak mają."
"O! Okazało się, że ma uczucia. Ale się zdziwiłam".
"To ty facetów nie znasz? Przecież oni tylko o jednym"
"Chciałabym tak wszystko mieć w nosie, jak mężczyźni"
"Mężczyznom to dobrze. Oni się aż tak nie zastanawiają nad życiem"
"Mogę wyglądać jak mężczyzna. Ale nie muszę śmierdzieć, jak on" (to akurat z Mulan).   

Oni są prości
Wydaje się nam, że ich znamy. Tak często mówimy, że to "typowe" zachowanie. Mamy ulepione w głowie, jak taki "typowy" mężczyzna się zachowuje. I jak go ustawić. To łatwe, bo przecież oni "tylko o jednym myślą", prawda?

Oczekiwania kształtują
Nie dostrzegamy jednej rzeczy - nasze zachowanie ma nielichy wpływ na to, że oni się "uśredniają". Jeśli, droga kobieto, oczekujesz i nastawiasz się, że on będzie nieromantycznym leniem - to będzie. Niezbyt stara, ale jednak sprawdzona psychologiczna prawda mówi, że ludzie w pewnym stopniu zmieniają swoje zachowanie względem tego, czego druga osoba od nich oczekuje. Taaaak? A skąd to wiedzą?  Jeśli np. kobieta oczekuje/zakłada, że młody mężczyzna będzie na pewno jeszcze "chłopcem" - nie powierzy mu odpowiedzialnych zadań. On to wyczuje, mniej lub bardziej świadomie, więc będzie się zachowywał mniej odpowiedzialnie.

My kształtujemy
Ale co tam nieświadome oczekiwania. Przecież my ich otwarcie próbujemy zmienić. Nauczyć, jak to jest być "prawdziwymi mężczyznami". Bo przecież doskonale to wiemy: ma być odpowiedzialny, z poczuciem humoru, otwarty i towarzyski (ale nie za bardzo - żeby lubił też spędzać czas sam na sam), panuje nad emocjami, walczący o swoje (i nasze) ale delikatnie i kulturalnie, ma być silny, ale tak, bym mogła tą siłę kontrolować, ma być romantyczny, ale też troszeczkę nieokrzesany (bo to takie męskie), ma znać się na kobiecej biologii i psychice (co jest równoważne z cierpliwością i wyrozumiałością na wszystko z tym związane), ma mieć niezłą klatę/mięśnie/włosy, perfekcyjnie dbać o higienę, ubierać się odpowiednio... no, tu trochę odpuszczamy, niech ma coś swojego. Aha, i niech nie gra za dużo na komputerze. Ćwiczy. Zdrowo się odżywia. Niech ma pasję, ale nie poświęca jej więcej czasu, niż my uważamy, że powinien.
Tak, to właśnie jest Prawdziwy Mężczyzna.

Z całym szacunkiem - nie
Mylimy się. Myślimy, że znamy ich na wskroś, ba! znamy ich "lepszą wersję", co uprawnia nas oczywiście do wprowadzania zmian.
Skąd wiem? Ano naszło mnie po przeczytaniu - setnym już chyba "Dzikiego serca". Po pierwszym czytaniu miałam poczucie, że ja wreszcie już WSZYSTKO WIEM o mężczyznach i będę wszystkim dawać tą książkę, bo wtedy staną się prawdziwymi mężczyznami.
Po tym... setnym chyba... przeczytaniu dotarło do mnie chyba wreszcie to, co autor przekazuje.

Świat mężczyzny jest zupełnie, absolutnie różny od świata kobiety. 
Nie rozumiem męskiego sposobu myślenia. Nie stanę na miejscu mężczyzny -  z wszystkimi jego pragnieniami, obawami i tęsknotami (pięknie o tym pisze Pawlukiewicz w "Warto być ojcem"). Konsekwentnie - nie wiem, jaki powinien być idealny mężczyzna - ta ostateczna, doskonała wersja. (Tak, wiem, jaki powinien być idealny dla mnie. Ale nie o to chodzi). A nawet jeśli mam jakieś mgliste poczucie, w końcu w historii było wiele mężczyzn, których można jakoś brać za wzór, to nie znam drogi do tego, by mężczyzna się mężczyzną stał.

Więc nie uczmy ich męskości!
Bądźmy szczere: czy którakolwiek z nas pytałaby się mężczyzny, jak ma zostać prawdziwą kobietą? Raczej nie, prawda? Zachowajmy się więc konsekwentnie. Mężczyzna może się nauczyć być mężczyzną na milion sposobów: sam, dzięki ojcu, bratu, autorytetowi, Bogu... ale na pewno nie instruowany przez kobietę.

Czyli nic nie możemy zrobić?
Mam silne przekonanie, że im bardziej kobieta staje się kobieca, tym bardziej mężczyzna staje się przy niej męski. 

(To nie znaczy, że...
...nie mam próbować poznawać męskiego świata. Porzucę tylko pewność, że już go znam.
.... nie mam mieć oczekiwań względem mężczyzny. Mam i to całkiem spore. Ale je przemyślę:)
... w stereotypach na temat płci nie ma ziarnka prawdy;) Jest- ziarnko. I tyle.)

Jak zwykle, zachęcam do polemiki:)


poniedziałek, 22 czerwca 2015

Specjalnie dla mojej rodziny

Tak, dostałam cynk, że zajrzycie:) Ale naprawdę, ze szczerego serca, chcę Wam coś powiedzieć, skoro mam okazję.

Kochani, tego mnie nauczyliście:
   Jak często szukamy wielkiej miłości w naszym życiu i czujemy się nieraz poranieni, nieszczęśliwi, samotni, osieroceni, a jednocześnie nie dostrzegamy prostej mądrości, że ktoś nas kochał naprawdę. Miłością tą była nasza matka, która w powszedni dzień krajała nam chleb, smarowała bułki, przyszywała guzik.
Jakie to szczęście mieć rodzinę: mamusię, tatusia,
siostrzyczki, braciszków, dwóch dziadków i dwie babcie,
wujków i ciotek tak wiele, żeby się nie zmieścili w Kościele!
Jakie to szczęście, kiedy się nowe dziecko urodzi!
Rodzina powiększa się
o jeden nowy łebek,
o nowe dwie rączki,
o nowe dwie nóżki,
o nowy brzuszek
- i dziadek pierwszy, i dziadek drugi klaszczą w ręce,
że jest o jedno dziecko jeszcze więcej!

Kiedy jest duża rodzina, to jest kogo kochać;
i ciocię piątą i siódmą,
nawet taką okropną,
którą kochać trudno.

Dziadek odchodził za dziadkiem
i chociaż wszystko mija
- ciotek nam nie zabraknie,
stale się rodzi rodzina.

(ks. Twardowski)


niedziela, 21 czerwca 2015

o dojrzałej miłości

"Weź, nie bój się wziąć! Przestań dawać tylko, ale weź. Uciesz się. Przyjmij za darmo. (...) tylko Pan Bóg potrafi dawać bezpiecznie i tylko dawać. Nie da się tylko dawać w miłości - trzeba brać. Trzeba umieć brać."

(o. Grzegorz; całość homilii: http://188.165.20.161/op/janki/wp-content/uploads/2014/09/18.06.2015-Tata.mp3)

To jest dla mnie mega nieintuicyjne, ale bardzo odkrywcze; poza tym, żeby się pytać: co dziś dobrego zrobiłam? zastanowić się: jak dziś pozwoliłam, by inni kochali mnie? 
Jak nie pozwolę moim bliskim, by mnie kochali, np. nie powiem nic, gdy będę potrzebować trochę uwagi i współczucia, albo nie przyjmę pomocy, którą ktoś mi daje ("nie chcę przeszkadzać") - miłości nie doświadczę. Nic na siłę. I mogę kochać, kochać, kochać, a nie dostać nic "w zamian". I czuć się zmęczona, wypalona, samotna - z własnej winy. Bo nie przyjmę tego, co jest moje i mi się należy.
Tak, miłość nam się należy z samego faktu naszego istnienia - ze strony rodziców, przyjaciół, współmałżonków i Boga. To już dość dużo Osób, od których można doświadczyć nieco uczucia i troski:)

Mówi się, że nie wypada nie przyjmować prezentów. Może umówimy się, że nie wypada nie przyjmować dojrzałej miłości?

-------------------------
Dzika kreatywność małżeństwa O. w tworzeniu adresów mailowych:
dodorotki@gmail.com
ja_nusz_widelec_serwetka@gmail.com
majaczerwieclipiecsierpień@gmail.com

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Najpiękniejsze książkowo-filmowe KOCHAM CIĘ

"Przyrzekam kochać Cię przez całą wieczność: każdego dnia wieczności z osobna. Wyjdziesz za mnie?"
(Edward do Belli, Zmierzch, S. Meyer)

"Gdzie będziemy mieszkali?"
(Tomasz Judym do Joasi Podborskiej, Ludzie bezdomni, S. Żeromski)

"Basiu, zechceszże Ty mnie?"
(Pan Wołodyjowski do Basi, H. Sienkiewicz)

"Byłaś moim marzeniem"
(Julian do Roszpunki, Zaplątani)

"Ty i ja to jedno"
(Kovu do Kiary, Król lew 2: Czas Simby)

"Całuj mnie"
(Pieśń nad Pieśniami 1,2)

"Gdzie Ty pójdziesz, tam ja pójdę,
gdzie Ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, 
Twój naród będzie moim narodem,
a Twój Bóg będzie moim Bogiem."
(Rut do Noemi, Księga Rut, 1,16)

"  - Jestem Twoim przeznaczeniem? Powiedz! Jestem Twoim przeznaczeniem?
  - Jesteś czymś więcej, Ciri. Czymś więcej."
(rozmowa Geralta i Ciri, Miecz przeznaczenia, A. Sapkowski)

------------------------------------------------
- Kiedy się pobierzemy - będziesz ze mną tańczył? Uważam taniec, za bardzo przyjemne zajęcie.
- ...
- Jak możesz nie dzielić się ze mną tym, jakie myśli są w Twojej głowie?
- Dlaczego nie możesz się powstrzymać z ujawnianiem Twoich? Dlaczego musisz rządzić, gdy to ja chcę prowadzić? Kiedy będę chciał tańczyć - poproszę Cię do tańca. Kiedy będę chciał mówić, otworzę usta i będę mówił. Wszyscy ciągle dręczą mnie, bym więcej mówił. Dlaczego? Co dobrego jest w tym, że podzielę się z Tobą każdą moją myślą, odkąd wstanę z łóżka? Jakie dobro wyniknie z powiedzenia Ci, że czasem nie potrafię myśleć jasno ani wykonać porządnie mojej pracy? Co osiągnę mówiąc Ci, że jedyną chwilą, gdy boję się jak inni, jest ta, gdy myślę, że coś może Ci się stać? Dlatego jestem na tym ganku, Ivy Walker. Boję się o Twoje bezpieczeństwo bardziej, niż innych. I tak, zatańczę z Tobą w naszą noc poślubną. 
(Ivy i Lucius; Osada)


sobota, 13 czerwca 2015

Kinga

Kinga - Kunegunda - kunni (ród, plemię+ gund (walka, bój) = wojowniczka rodu

Innymi słowy: ta, która walczy najlepiej z całej rodziny albo ta, która walczy za całą rodzinę

Słyszałam kiedyś historię o dziewczynie, której rodzina była dosyć poharatana. Z tego, co pamiętam, ojciec odszedł od nich a matka była alkoholiczką. Poza tym nie mieli nikogo bliskiego, kto byłby zdolny pomóc. Dziewczyna ta, gdy doszła do pełnoletności, postawiła matkę przed sądem i doprowadziła do tego, że matce odebrano prawo do samostanowienia. Prawo to przeszło na córkę, która natychmiast wysłała matkę na przymusowe leczenie. Matka, oczywiście, znienawidziła córkę i przeklinała ją z góry na dół. Dziś jest już po terapii. Dziękuje.

Żeby nie było tak poważnie, proponuję jeszcze jedną wojowniczkę:) (kliknij)

wtorek, 9 czerwca 2015

Nie wiem, co odpowiedzieć

Ostatnio mam problem z odpowiedzią na pytanie: "Co u Ciebie słychać?" Najpierw przez moją głowę przemyka milion pięćset sto dziewięćset małych, codziennych wydarzeń; uczuć, wzruszeń, odkryć i przemian. Ale gdy wyciągam je na powierzchnię i konfrontuję z tym, co usłyszałam przed chwilą od Ciebie, wiesz: wyjazdy krajowe i zagraniczne, studia i kursy, konferencje, podyplomówki..., czuję, że w zasadzie, to u mnie nic z tych rzeczy...

Mówię więc: "po staremu".

Właściwie od ślubu i znalezienia pracy tak "na zewnątrz" nie dzieje się żadna rewolucja. Mieszkamy tam, gdzie mieszkamy, wciąż jesteśmy małżeństwem:), jedziemy na takie sobie zwykłe wakacje, nie dokonujemy jakiś wielkich zakupów, w rodzinie nikt nie choruje ani się nie żeni... "Szarość dnia codziennego", którą się nie wiedzieć kiedy zaakceptowało.

Ale tak naprawdę - nie pamiętam wcześniej innego czasu, w którym zmieniłoby się tak wiele - we mnie; w moim patrzeniu na siebie, na świat, na Boga - w dobrą stronę.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Ludzie z cieniem

Mam takiego znajomego, z którym zawsze, gdy idziemy ulicą, idziemy cieniem. Dzieje się to bez względu na temperaturę, on nie ma alergii ani żadnej choroby - po prostu tak lubi. To trochę dziwne i nieracjonalne, więc miałam ochotę z nim pogadać. Wiecie, jak to psycholog: "a dlaczego źle się czujesz w słońcu? Myślisz, że jesteś bardziej widoczny? Odsłonięty?" ale... jak zaczęłam myśleć... zauważyłam baardzo dużo "lubienia cienia" u moich znajomych i... hmmm... u siebie też.

Nieracjonalne i dziwne zwyczaje. Jakie "cienie" u ludzi spotkałam?
- chowanie wszystkiego w pudełkach,
- złe samopoczucie - bo jest porządek:),
- kupowanie ZAWSZE biletów papierowych (choć można mieć miesięczny:)),
- spanie w szaliku,
- wydawanie okrzyków radości w zjeżdżalniach w Aquaparku,
- czytanie każdej książki zawsze do końca,
- zakraplanie nosa przed spaniem okrągły rok,
- witanie się z przyjaciółką słowami: "jedzie ci z gęby",
- dostawanie histerii na widok szklanki z płynem obok laptopa,
- zawieszanie się przed odpowiedzią,
- mycie naczyń jedynie za pomocą płynu i rąk,
- nadużywanie słowa: "naprawdę" lub "nie czaisz tego?"
- mycie zębów 7. razy na dzień,
- sprzeciw wobec malowania się do kościoła,
- liczenie przed spaniem marchewek na grządce,
- przecedzanie rosołu przez sitko i jedzenie tylko tego, co przeleci,
- robienie skłonów w przód na przystanku.

A Ty jaki masz "cień"? 

wtorek, 26 maja 2015

Dla Mamy:)

Mamo, wiem, że jesteś przeciwna internetowemu ekshibicjonizmowi życiowemu, ale wierzę, że zrozumiesz moje intencje, bo mam Ci do powiedzenia coś ważnego i chciałabym, żeby "świat" o tym wiedział:)

JESTEŚ WSPANIAŁĄ OSOBĄ 
I BARDZO CIĘ KOCHAM


"Bóg nie jest nacjonalistą!"

"Historia Noemi i Rut* to opowieść o losach cudzoziemek.
Wszyscy jesteśmy cudzoziemcami - to lapidarne stwierdzenie nieustannie pojawia się w Piśmie Świętym.
Objęcie przybysza ochroną to jeden z najważniejszych obowiązków pobożnego Żyda, a odrzucenie cudzoziemca uważane jest za osobistą obrazę Boga. 
Pismo Święte oczywiście przesiąknięte jest kulturą żydowską i w nieunikniony sposób prezentuje także pewne postawy nacjonalistyczne i ksenofobiczne. Przekazuje też jednak zasadę, która nie straciła na aktualności: nie ma na świecie miejsca, które nie należałoby do Boga, a człowiek więcej jest wart niż wszystkie ziemie świata. (...)

Szacunek, jakim Booz darzy Rut, wyraża pewną ogólną zasadę: to czyny, a nie pochodzenie decydują o dobroci danego człowieka. (...)
Noemi jest biedną wdową, ale mimo swojej życiowej sytuacji cieszy się szacunkiem. 
Rut jest cudzoziemką, ale jej życzliwość, poszanowanie dla zwyczajów kraju, który ją przyjął, jak również opieka nad teściową sprawiają, że Booz zwraca na nią uwagę. (...)

Przyjmując taki punkt widzenia, można odnieść się do konkretnych, namacalnych rozwiązań politycznych w zglobalizowanym świecie, w którym chęć obrony własnego kąta na ziemi - jakby to był zamek feudalny - wydaje się śmieszna i anachroniczna."
(Miłość i inne sporty ekstremalne, Paolo Curtaz)

---------------------------------
* Historię Noemi i Rut można znaleźć w całości w Piśmie św. Księga Rut. Moje wcześniejsze dygresje na ten temat: RutŁoże, Moab i skrzypceDecyzja RutBetlejemSiostryCiemna noc goryczyRut c.d.

niedziela, 24 maja 2015

Dziecko w świecie uczuć

Opowiadała mi kiedyś znajoma, jak to jej córeczka (nieco ponad 3 lata) miała "trudny dzień". Była z nią w sklepie, mała nieco marudziła, miała swoje zachcianki. Mama ją trochę tonowała, obiecała nagrodę za grzeczne zachowanie. Niestety, dziewczynkę wszystko drażniło: a to, że nie podała pieniążków kasjerce, a to, że nie wcisnęła pierwsza przycisku przy przejściu dla pieszych, a to, że w końcu nie dostała "nagrody". No i wpadła w lekką histerię:) Mama dzielnie przetrzymała ten huragan uczuć i krzywe spojrzenia niektórych współkupujących - nie uległa zachciankom córeczki. Gdy jakoś dotarły do domu, dziewczynka podeszła do mamy - zmęczona sobą i smutna. Powiedziała: "Przytul mnie. Ja się chcę u Ciebie wyciszyć. Ja się potrzebuję wyciszyć." Przytulona, chwilę później zasnęła.

Ale nie tylko dzieci sobie nie radzą z uczuciami.

Znacie ten stan, gdy jesteście po kilku niedospanych nocach i nagle jednego dnia dzieje się strasznie dużo sprzecznych rzeczy? Np. po extra randce wracacie do domu i okazuje się, że ktoś Wam zrobił problem z pracą zaliczeniową, a na dodatek za pół godziny umówiłyście się na "poważną rozmowę" z byłym chłopakiem? Albo miałyście zapracowany tydzień, za godzinę przychodzą goście, a ten, kto miał kupić kurczaka do sałatki, ewidentnie o tym zapomniał?

Nie tylko dzieci wpadają w "histerię". Nie, nie tą prawdziwą, plagą XIX w., którą tak ukochał Freud. Chodzi mi o jakieś ewidentnie przesadzone zachowania, typu: katastrofizm, wybujałe pretensje, obarczanie innych winą, komendrowanie najbliższymi, (rzucanie przedmiotami:)). I to nie tylko domena kobiet, bo mężczyzn również widziałam w takim stanie.

To nie jest tak, że kończąc 18. lat z automatu stajemy się dojrzali. Mam też wrażenie, że dziecko jest rzadko uczone, jak radzić sobie z emocjami, poza tym, by złości nie okazywać w ogóle a radość w sposób stonowany. Przyswajamy sobie jakoś wiedzę o emocjach sami. Od czasu do czasu spotykam jednak dorosłych, którzy radzą sobie z życiem zawodowym, towarzyskim, rozwijają swoje zainteresowania i pasje, ale są "dziećmi" w świecie uczuć. Nie ogarniają ich - więc robią to, czego najbardziej nauczono ich w dzieciństwie - tłumią. Spychają uczucia w niebyt, głębie podświadomości. Oni... hmm... mnie też się zdarza tak robić.

I co Pan zrobisz? Nic nie zrobisz. Z resztą po co, skoro tłumienie działa? Ale na to cudownie odpowiada psychologia:) Nie, nie jakieś teorie, ale żywa praktyka, na dodatek moja. Jakoś tak w toku studiów nauczyłam się "wyłączać" emocje w niektórych sprawach. No błagam, jak słuchasz na zajęciach o molestowanych dzieciach i tym podobnych sprawach, to po jakimś czasie uczysz się takie informacje przyjmować na zasadzie "radia w tle". Słyszysz głos, dochodzi, ale nie wpuszczasz go na "głębsze piętra" - nie dopuszczasz do uczuć. Analizujesz "na zimno". Tak, da się tego nauczyć, a w zasadzie samo się wykształca, bo oczywiście nikt nas tego nie uczył. Przydatne? Owszem:)
Problem w tym, że blokując negatywne uczucia, same z siebie blokują się pozytywne. Po jakimś czasie dochodzi się do stanu "zombie", gdzie oczywiście - mało co dotyka, ale też mało co cieszy.
Porzuciłam zatem tłumienie i nauczyłam się rezygnować z niektórych zajęć:)

Mała czterolatka miała lepszy pomysł na radzenie sobie z trudnymi uczuciami niż ja.

o życzeniach na przekór

Wyjęte z kazania na pewnym ślubie:

"Za chwileczkę wyjdziecie z kościoła i z pewnością otrzymacie wiele pięknych życzeń. Skorzystam z okazji i złożę je Wam pierwszy. Troszkę na przekór, życzę Wam, żeby dziś był właśnie najgorszy dzień Waszego wspólnego życia. Innymi słowy: niech każdy następny dzień Waszego małżeństwa był piękniejszy od tego; żeby Wasze wspólne życie było coraz lepsze i pełniejsze." 

poniedziałek, 18 maja 2015

o uczuciach

Nie kocham uczuć.

Nie spełniają moich oczekiwań. Czasem liczę na mega smutek, który pozwoliłby czerpać zyski z pociechy, a tu... nie jest tak źle! No i co? Przecież nie będę udawać:)

Z drugiej strony - lubią pojawić się znienacka. Zaskoczyć mocą. Myślę sobie: "czemu ja się tak denerwuję?" albo "w zasadzie to czym się martwię, smucę?"  - nic się nie dzieje! A jednak coś... więc, pokazują mi, że siebie do końca nie znam.

Są nielogiczne i nieracjonalne (nie oczekujmy tego od uczuć!). Przez to mówią mi coś, czego nie mogę ogarnąć. Czuję czasem, że coś jest dobre, choć nie wiem, dlaczego. Szukam, szukam potwierdzenia, przeglądam fakty - są na korzyść, ale czuję, że to nie o to chodzi. Coś mnie ciągnie do czegoś, lub kogoś, i nie wiem, co!

Uczucia to coś więcej, niż obiektywna, racjonalna, mądra i bezpieczna rzeczywistość... Właśnie - nie da się ich kontrolować! Okazywanie uczuć - tak. Ale same uczucia? Nie bardzo.

Uczymy się dogadywać ze sobą. Zabawne - im bardziej staram się ich słuchać, tym chętniej dają o sobie znać. Odkryłam, że odpuszczanie mizernych prób kontroli powoduje, że można wspiąć się na ich falę i dać się ponieść. Łiiii.... jak jazda bez trzymanki. Dużo mówią - właśnie wtedy, gdy nie mogę rozkminić.

W sumie nie są złe. Tylko takie... nieuczesane.

Jest takie jedno, które szczególnie lubię, choć najmniej potrafię nazwać. Taki specyficzny rodzaj tęsknoty nie wiadomo za czym. Uczucie uczucia.
Pojawia się, gdy czytam Wiedźmina, oglądam Braveheart, słucham "Desert Rose" albo "Tak Cię kocham" albo "Bukowiny II", przy szancie "Moje morze", przy niektórych wierszach Baczyńskiego (zwłaszcza "Złej kołysance" i "Ty jesteś moje imię..."), gdy jestem na dobrych rekolekcjach, gdy idę sama lasem u mnie w wiosce, gdy patrzę na morze, gdy wieczorem w Chorwacji nie jesteśmy w kurorcie, ale na małej plaży, gdy mogę wtedy płynąć prosto w smugę zachodzącego słonka...



sobota, 16 maja 2015

Szymon

Szymon - Bóg wysłuchał (hebr.) lub człowiek płaskonosy (gr.)

Wymarzone imię dla skomplikowanych ludzi:) Z jednej strony mówi o rzeczywistości nadprzyrodzonej, wykraczającej poza materię, a z drugiej... o nosie. Żeby to jeszcze było ucho, to dałabym radę jakoś połączyć oba znaczenia, a tak to nie mam pomysłu. No chyba, że jakaś matka prosiła o dziecko z płaskim nosem:)

Znacie ten żart: "Dziewczyna mojego brata (M. to nie jest o Twojej dziewczynie:)) ma oczy jak górskie jeziora, usta jak koralowe kryształy i nos jak skocznia narciarska". Poeci opisują często oczy swojej wybranki, usta również, ale o nosie jakoś nikt nie pisze...

Wróć! Pisze!

"(2) Jak piękne są twe stopy w sandałach, 
księżniczko! 
Linia twych bioder jak kolia, 
dzieło rąk mistrza. 
(3) Łono twe, czasza okrągła: 
niechaj nie zbraknie w niej wina korzennego! 
Brzuch twój jak stos pszenicznego ziarna okolony 
wiankiem lilii. 
(4) Piersi twe jak dwoje koźląt, 
bliźniąt gazeli. 
(5) Szyja twa jak wieża ze słoniowej kości. 
Oczy twe jak sadzawki w Cheszbonie, 
u bramy Bat-Rabbim. 
Nos twój jak baszta Libanu, 
spoglądająca ku Damaszkowi. 
(6) Głowa twa [wznosi się] nad tobą jak Karmel, 
włosy głowy twej jak królewska purpura, 
splecione w warkocze. 

(7) O jak piękna jesteś, jakże wdzięczna, umiłowana, pełna rozkoszy! "
(Pnp 7, 2-7)

Nawiasem mówiąc - strasznie musiała być piękna ta kobieta, skoro opisując ją, autor tego tekstu porównywał ją do tego, co najwspanialsze w Izraelu. Na nasze to by było coś w stylu:

"Szyja twa jak wysmukłe sosny w południowych lasach,
oczy Twe jak Czarny Staw, 
w którym odbijają się najwyższe szczyty, 
Nos Twój jak wysokie klify, 
wznoszące się nad spienionymi falami,
Głowa twa wznosi się nad Tobą jak Tarnica,
a Twoje włosy jak połoniny w zachodzącym słońcu,
splecione w warkocze".



wtorek, 12 maja 2015

Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy

REO - rekolekcje, które uczą brać.

Chrześcijanie, a właściwie większość ludzi, jest nauczona, żeby być dobrym i dawać. Dawać, dawać, dawać, aż do "utraty siebie" - mówią nam mądrzy katecheci i łagodne ciocie. Niestety zbyt często zdarza im się zapomnieć o drugim elemencie tego zdania: "ale dojrzała miłość potrafi też brać."

REO uczy brać  - pełnymi garściami, obficie do granic możliwości, od Tego, który ma wszystko.

wtorek, 5 maja 2015

Elżbieta

Elżbieta - z hebr. Elisheba, można tłumaczyć jako Bóg moją przysięgą. Spolszczone: Eliza, Halszka. 

Hmmm... jak wiele imion po prostu by nie było, gdyby skasować Boga z historii.

Bardzo dziwne znaczenie tego imienia. Po pierwsze: kto dziś jeszcze przysięga? Ok, w wojsku, w sądzie, przy ołtarzu. Tyle. Czyli w chol... sorry, bardzo ważnych okolicznościach. Po drugie, jak to możliwe, żeby ktoś był przysięgą? Przecież to raczej słowa, zobowiązanie.

Bóg jest moim zobowiązaniem... dokładnie.

Ale jak to Bóg? Czemu nie prawo Boże, Ewangelie, Dekalog? Zobowiązanie się do przestrzegania Prawa Bożego to domena religii żydowskiej. Moim skromnym zdaniem - życie po to, aby spełniać zasady, choćby i najsłuszniejsze, to prosta droga do perfekcjonizmu.

Dobra, to może pomaganie ludziom w potrzebie moim zobowiązaniem. Brzmi nieźle, choć jest tu pewien haczyk. Trzeba pomagać, to jasne, ale zrobiwszy z tego jedyny cel i sens - można zgubić swoje życie. Aktywność, zwłaszcza charytatywna jest bardzo łatwą ucieczką od własnych problemów. Podsumowując: dobry pomysł, ale robić z tego sens życia... mnie się nie sprawdziło.

Samorozwój moim zobowiązaniem, dobra zabawa moim zobowiązaniem, podróże.., wolność.., niezależność... stały związek... własny dom... święty spokój... odpoczynek... [niepotrzebne skreślić]