niedziela, 24 kwietnia 2016

Wspomnienia ze szpitala: nie-oczekiwanie

Miało się zacząć w marcu - wody ruszyły ostatniego dnia stycznia. 
Naczytałam się o rodzicielstwie bliskości, o kluczowych pierwszych dwóch godzinach, które powinny być spędzone na brzuchu mamy, o pierwszym karmieniu tuż po porodzie - była cesarka, 2 sekundy patrzenia na dziecko i jego 5 dni na intensywnej terapii.
Szykowałam się na falę miłości do tej małej, bezbronnej istotki, której pomogę przyjść na świat, tymczasem zrobiła to za mnie lekarka, a miłość przyszła po wielu dniach baby bluesa.


"Jeśli po porodzie możesz trzymać w ramionach zdrowe dziecko, to znaczy, że był to poród udany." *


Będę powtarzać to zdanie w nieskończoność przy kolejnym dziecku. Przecież tak naprawdę nie działa się żadna tragedia, albo inaczej: działa się, ale tylko w mojej głowie. 

Czułam, że zawiodłam na całej linii, zatem oczekiwałam, że nie dam rady się nim zaopiekować, że braknie mi sił, umiejętności, wiedzy... tymczasem utrzymaliśmy Franka przy życiu już prawie 3 miesiące i śmiem twierdzić, że w dobrej jakości życia. 
Spodziewałam się chorób, uczuleń i nadwrażliwości, tropiłam ich ślady wytrwale i z lękiem (czego szczytem był telefon do położnej: Ma szkliste oczy! Na co jest chory? Mam iść do lekarza??? - Pani Maju, jest po prostu zmęczony.), a Franek, poza pleśniawką i kolką, nie raczy zachorować na nic. 
Statystycznie nie miałam szans, żeby go przestawić z butelki na karmienie piersią. A on ciągnie z cyca od prawie dwóch miesięcy i nie ma ochoty się odpinać. 

Macierzyństwo uczy mnie nie-oczekiwać. Carpe diem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

*Mówi w swojej książce Heidi Murkoff ("W oczekiwaniu na dziecko") - moja domowa położna, doula, lekarka, pielęgniarka i uspokajacz w iśćcie amerykańskim stylu (masz anemię sierpowatą/stwardnienie rozsiane/tetraplegię? Nie martw się! Takie kobiety też rodzą zdrowe dzieci)

wtorek, 19 kwietnia 2016

Wspomnienia ze szpitala: 3:33 - zaczęło się

Co czuje kobieta, której odchodzą wody w środku nocy na ponad miesiąc przed terminem? Moja pierwsza myśl to: "Poleżę i udam, że nic się nie stało. Może znikną."

Niestety, odrzuciłam tą pierwszą intuicję i pognałam do łazienki. Tam okazało się, że owszem, to wody. A dziwnym trafem wyprawka niemal cała, poza okołoporodowymi przyborami higienicznymi dla mnie. Cóż, kołatało się z tyłu głowy, że póki nie kupię tych podpasek wielkich jak ręczniki, to nic się nie zacznie. Mój błąd, zaczęło się z rozmachem.

3:33. Środek nocy. W drodze z łazienki zastanawiam się, jakimi słowami obudzić męża. Może tymi z jakiegoś starego westernu (indianka do kowboja): "Twój syn chce Cię już zobaczyć." Nie, kiepski pomysł. W pełni dnia - owszem, ale nie o tej porze. Poprzestałam na: "kochanie, musimy jechać do szpitala". Wystarczyło, by mąż zerwał się na równe nogi.

Karetka czy taksówka? Taksówka, no przecież nie umieram. Ciekawe, czy taksówkarz się obrazi, jak zaleję mu te siedzenia, obite białą skórą. Nie, gość jest w porządku, zawozi nas pod sam SOR.

Gabinet położnej na SORze, winda, oddział, pokój lekarski, pokój z usg...w końcu sadzają mnie przy dyżurce. Pobierają krew, wypełniają morze papierów. Jedna z położnych jest wyraźnie wściekła na lekarkę. Chyba jej zdaniem powinnam od razu wylądować na porodówce (dziwnym trafem to właśnie ona będzie mnie tam prowadzić za 4. dni - z podobnie kwaśną miną). Zaczyna do mnie docierać, że coś jest nie tak, że za wcześnie, że zostaję w szpitalu, że cesarka w każdej chwili...

Pakują mnie do łóżka, podpinają do dziwnie warczącej maszyny (rano dowiedziałam się, że to KTG, które monitoruje skurcze), kulturalnie acz stanowczo wyganiają Janusza. Maszyna warczy, wybudzając 5 innych kobiet, które leżą w tej samej sali. Jest mi głupio, smutno, bardzo się boję.

Po nienormalnie długim czasie wściekła położna odpina mnie od maszyny. "Bardzo dobry wykres" mówi spokojnie i odchodzi. Zasypiam, oszołomiona wypadkami tej nocy. Gdy nagle! Ból, ból dołem brzucha, jak przy okresie, skurcz! "Nie"  mówię sobie "dziś rodzić nie będę. Nic się nie stało. Idę spać". Stanowczo zasypiam. Tym razem podziałało.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Kolka time!

Jeśli matka kolkującego chłopczyka...
to znaczy, że...
myje podłogę
synuś ulał tak mocno, że nie opłacało się tego ścierać papierowymi ręcznikami.
robi pranie
ulane mleko jest już na wszystkich tekstyliach w domu
myje szklanki
z ostatniego czystego naczynia, tj. świątecznej wazy do zupy, jednak nie da się napić herbaty.
odkurza
od ciągłego używania rozdarł się worek z grochem do masowania brzuszka
dzwoni na pogotowie
chce zapytać, ile nocy można nie spać i przeżyć
huśta dziecko na stopie
ma już odciski na obu ramionach, przedramionach i udach
robi makijaż
wychodzi z domu, a nie chce być brana za narkomankę
siedzi na FB
dziecko marudzi na tyle cicho, że można to zignorować
ścieli łóżko
ma w sobie wielkie pokłady nadziei
prasuje firanki, wyciera półki z kurzu, myje okna, ceruje skarpetki, robi pierogi dla 50 osób
jesteś w trakcie fazy snu REM.
dzwoni do Ciebie
masz 3 min. na spakowanie

niedziela, 10 kwietnia 2016

Korekta do miłości

Już nie raz pisałam na tym blogu (nawet dwa razy), że miłość to nie uczucie. Dzisiaj, w autobusie linii 172, między przystankiem Pleszowska a Opolska Kładka, dotarło do mnie, że trochę się zagalopowałam.

Małżeństwo z rozsądku
Doszłam do wniosku, że tak jakby bronię tej instytucji. Spójrzmy na taką sytuację: ona lat 35, porzuciła nadzieję na normalny związek, on lat 37, zmęczony presją, by wreszcie się ustatkował; poglądy wspólne w najważniejszych kwestiach, lubią się, praca w tym samym mieście. No i co? Nic tylko się żenić! Jest decyzja, jest duża determinacja, by żyć w wierności tej decyzji. A że nie ma gorętszych uczuć...
Nie, absolutnie, nie tędy droga. To jest patologia. "Mogą sobie spółkę biznesową założyć, nie małżeństwo" (ks. Maliński).

1+1+1
Tymczasem oświeciło mnie (muszę częściej jeździć tą linią), że oprócz woli, czyli naszej decyzji, w miłości jest jeszcze rozum i uczucia, serce i rozum, dokładnie tak :)



Rozum
Mój przyjaciel jest już kilka miesięcy po ślubie. Ale wcześniej, gdy był kilka miesięcy przed nim, zwierzył mi się, że się zakochał, bynajmniej nie w swojej narzeczonej. Tymczasem ślub się zbliżał, przygotowania pełną parą, był już w związku szmat czasu... Uczucia go gryzły, oj bardzo, ale właśnie - na rozum przetłumaczył sobie, że pójście za uczuciami w obecnej sytuacji byłoby nielogiczne. Wytrwał więc przy narzeczonej i po paru dniach... przeszło. 

Uczucia
No muszą być. Wyobraźmy sobie małżeństwo, które trwa przy sobie tylko siłą woli albo rozsądkiem. Jasne, takie czasy mogą się zdarzać, ale to nie może być dozgonność. Bezuczuciowość zmienia małżeństwo we współlokatorstwo. 
Możesz mi zarzucić, że nienawiść to też uczucie. A ja odpowiem, że przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, lecz obojętność. Już lepiej się kłócić z całą mocą, niż być obojętnym sobie nawzajem.

Na marginesie
Ta triada jest obecna nie tylko w miłości, ale również w naszym stosunku do innych rzeczy. Patrz np. Kościół. Wkurza mnie od czasu do czasu, co mówią niektórzy księża. Albo raczej - jak to mówią. Pewne kościelne kwestie i zasady bywały dla mnie takie, że w głowie mi się nie mieściło jak Kościół (tudzież Bóg) może coś takiego polecać. Zostaje wola - by trwać, by zaufać. 
Po czasie okazuje się, że rozsądku w tych zasadach nie brakowało, a co poniektóre budują uczucia.

Gorące uczucia, zdrowy rozsądek i silna wola wytrwania = udany związek. 

Jak zwykle, zapraszam do polemiki. 

środa, 6 kwietnia 2016

Błażej

Błażej - od basileo (łac. król) lub blaesus (łac. seplenić) lub blaisos (gr. krzywonogi, chory na artretyzm)

Kolejny raz znaczenie imienia skrajnie dwoiste. Jak to w życiu: dzień miodu-dzień cebuli, że pozwolę sobie zacytować dawno nie widzianego kolegę. Bardzo pasuje do tego dnia, który się właśnie dla mnie kończy. Z jednej strony było trudno, bo Franek niespokojny, jak rzadko, z drugiej strony dobrze się skończyło wieczorem.

Nie powiem nic nowego, jeśli uznam, że to, co trudne, uczy najbardziej, by wiele zdobyć, trzeba wiele poświęcić, itd. itp. Dlaczego ostatnio tak wiele słyszę o ludziach idących na skróty? Znani sportowcy na dopingu, wysoko postawieni politycy z kolosalną pensją, pomnażający ją w rajach podatkowych, bajecznie bogata Arabia Saudyjska, wyzyskująca pracowników - imigrantów...

A nasze, moje, codzienne skróty? Prościej wcisnąć smoka Małemu do buzi, niż zastanowić się, dlaczego płacze.
-----------------------------
Św. Błażej dziś pomógł. Chrześcijanie mają świętego na każdą okazję. Pamiętam,  na którymś zimowisku dorwaliśmy jakąś książkę o świętych i nie mogliśmy przestać się śmiać, gdy znaleźliśmy patrona bydła hodowlanego. 

Wołanie do świętych może wydawać się magią albo zaklinaniem rzeczywistości. Takie np. wierszyki do św. Antoniego, gdy coś się zgubi. To nie tak. Pewno nie raz zdarzyło nam się korzystać z pomocy znajomych-specjalistów, np. dzwonić do kolegi-pediatry, żeby przyjechał do chorego dziecka. Wstyd jednak dzwonić, gdy nie mamy bliskiej z nim relacji; "cześć stary, co u Ciebie?... a... ożeniłeś się...drugi raz...to fajnie, stary, gratuluję, słuchaj, mam sprawę, nie przyjechałbyś do mnie, bo syn mi gorączkuje?... a... wyjechałeś na Wyspy..."

Święty to taki znajomy-specjalista. Jeśli tylko chcemy, by nim był.

piątek, 1 kwietnia 2016

Taki zwyczajny wieczór

Pokój w półmroku. Pachnie cytryna, cynamon i imbir - taka nasza aromaterapia z garnka. Słyszę głęboki oddech mojego męża, od czasu do czasu cichutkie posapywanie Frania. Za sobą mam najpiękniejszy obrazek świata: mąż wsparty na stercie poduch, kocy i prześcieradeł padł i śpi. Wzdłuż jego boku leży pakiecik owinięty białym kocykiem i pieluszką, wykonujący śpiącymi usteczkami ruchy ssące. Tak, to jest szczęście.

Niekoniecznie dlatego, że Franciszek śpi :)

Taki zwyczajny dzień. Najpierw poranek po na wpół przespanej nocy. Tym razem Franio włączył program budzenia co 3h, więc czuję się znośnie - budzenie co 2h to masakra. Potem wizyta u lekarza. Dla nas to naprawdę zwyczajność. Co najmniej raz w tygodniu lądujemy w jakiejś przychodni, a to dlatego, że szpital funduje nowo narodzonemu wcześniakowi "Tour de NFZ". * Dziś się szczepiliśmy. Trochę jestem zaniepokojona, jak Franiu to zniesie, ale to też norma. Dwa dni temu byłam zaniepokojona katarem, wczoraj nieustającym wypływem mleka z piersi, tak że luz. Zdążyłam zjeść obiad, zdążyłam zrobić pranie, zdążyłam się przespać godzinkę - dzień uznajemy za udany.

Codzienny, zwyczajny trud. Codzienny, zwyczajny cud. (M. Musierowicz)





-------------------------------------------------------------
*najbardziej irytujący punkt tej podróży: Duży szpital dziecięcy, pół godziny stania w kolejce do rejestracji z dzieckiem na ręku, półtorej godziny czekania na wizytę pod gabinetem połączone z zakraplaniem oczu dziecka drażniącą zawiesiną, miejsc siedzących mniej niż oczekujących, przeciąg, stada kaszlących dzieci. Wizyta: czas trwania - 5 min., diagnoza - "wszystko w jak najlepszym porządku, ale wg procedur musicie tu przyjść jeszcze raz za miesiąc, za dwa, za trzy, za pięć i za osiem miesięcy. Tak, za każdym razem trzeba przejść przez rejestrację."