sobota, 26 września 2015

Pasożyt

Nie nazywaj mojego dziecka pasożytem.

To bardzo mnie boli i denerwuje, a przecież nie wolno mi się denerwować.

Mówisz, że "na logikę przecież tak wychodzi". Posłuchaj: nie nazwiesz trzylatka "darmozjadem", choć właściwie przecież nie ma w tym sprzeczności. Nie zawołasz za osobą upośledzoną: "Ty głupku", mimo że nie ma w tym błędu logicznego.

Pasożyt to tasiemiec, owsik i wesz. Zdajesz sobie sprawę, do czego porównujesz moje dziecko? Odmawiasz mu człowieczeństwa - widzisz to? A w takim razie, kim ja dla Ciebie jestem, skoro noszę coś, co dla Ciebie jest czymś złym, chorobliwym?

Aha... to miała być pociecha, tak? Chodzi o to, że mam prawo się źle czuć, bo jest we mnie jakieś stworzenie, które wysysa ze mnie energię? I takie patrzenie na macierzyństwo ma mnie pocieszyć?!

Moje dziecko. Dziecko. Tylko tak masz prawo je nazywać. Albo przestań je nazywać w ogóle.

sobota, 12 września 2015

Lubię to

Poczułam, że lubię być w ciąży. To fajny stan. Dlaczego?
- bo ludzie są mili, pomagają, ustępują i dają taryfę ulgową,
- bo już nie boję się psów (wywącha, że jestem w ciąży i mnie nie ugryzie),
- bo dużo chodzę w spódnicach,
- bo zaczęłam wreszcie się zdrowo odżywiać i dbać o siebie - wcześniej brakowało mi motywacji,
- bo uczę się mówić: "nie", "nie mogę tego zrobić", "sorry, nie dam rady",
- bo zawsze mogę powiedzieć: "jestem w ciąży, nie wolno mnie denerwować, więc przestań"
- bo zmęczenie leczy z perfekcjonizmu,
- bo wszyscy są zatroskani o moje samopoczucie,
- bo mogę patrzeć do wózków,
- bo wszystko można usprawiedliwić skaczącymi hormonami,

Ale to jeszcze nic...
Dlaczego ciąża jest piękna?
- bo widząc dziecko na USG, jeszcze takie maleńkie, widziałam życie, pulsujące, żywe, żyjące z niesamowitą siłą, widziałam esencję życia, życie samo,
- bo nieustannie słyszę w sobie: "wszystko będzie dobrze, o nic nie musisz się martwić, o nic nie musisz się troszczyć, niczego nie zabraknie",
- bo mogę do niego mówić, a ono mnie słyszy i czuje,
- bo ono ma już rączki! Nóżki też i całą resztę. Jest piękne.

Wzdycham na koniec i się uśmiecham. Ale nie, nie może być za słodko.
Dlaczego ciąża nie jest fajna?
- bo poranne (żeby tylko) mdłości,
- bo ciężkie nogi,
- bo boląca głowa,
- bo nie można pić ponczu, drinków, wina i wódki,
- bo nie powinno się oscypka i wędzonego łososia,
- bo energia spada do poziomu "low battery" godzinę po wstaniu (wieczorem wyje alarm "fatal damage"),
- bo PMSowa huśtawka nastrojów przy tym jest niczym,
- bo płytki w łazience już znam na pamięć,
- a jak nie lubisz, żeby dotykali Twojego brzucha, to musisz włożyć pancerz.

I to wszystko jest męczące, stresujące, rozwalające życie... ale tak bardzo nieważne...


niedziela, 6 września 2015

Wisienka na torcie

Dziś odwiedziliśmy pijalnię czekolady (dzięki, brat!). Otumaniona słodyczą mleczną, białą i deserową stworzyło mi się w głowie poniższe porównanie.

Większość psychologów (100% psycholożek :)) zna książkę p. Wojciszke: "Psychologia miłości". Autor twierdzi, że na miłość pełną, taką idealną, składają się trzy rzeczy: intymność, namiętność i zaangażowanie.

Zaczęło mi się myślenie od tego, że namiętność jest czymś tak zaje...tym, że trudno to opisać. Bardzo ogarniającym, zabierającym wszelkie uczucia i często kasującym myślenie, ale jest w tym niezaprzeczalny urok. Snuję to rozważanie patrząc na parę 16. latków migdalących się w zatłoczonym autobusie. "Czy oni się zastanawiają, co dalej?" myślę z perspektywy małżonki z ho, ho 11. miesięcznym stażem. Ciągnie ich do siebie, jak zaprawę do cegły, cały autobus może poświadczyć. Ale na namiętności nie da się budować.

Ona jest jak... dekoracja na torcie. Przepiękna. Polewa czekoladowa, albo wiórki... cukrowe, misterne kwiatki, różyczki z kremu... Musi być, bo inaczej co to za tort? Ale nie wystarcza, absolutnie nie.

Tort to jeszcze kremy, wypełnienie. Zaglądamy do środka i... mmm... szwarcwaldzki (mój ulubiony). Niespodzianka, którą trzeba odkryć. Podtrzymać przez rozmowy, spotkania, wspólne spędzanie czasu. Budujemy, nie kręcimy intymność.

A na końcu biszkopt oczywiście. Nie można zapomnieć o podstawie, czyli codzienności, zaangażowaniu. Może nawet jest nudna, może monotonna, powtarzalna. Jednak daje bazę, bez której tort nie wyjdzie.

Dopiero w połączeniu tort jest tortem.

Sam biszkopt - to nie tort. Jakiś początek, ale straci sens i wyschnie, gdy nic się z nim nie zrobi.

Sam krem po jakimś czasie się rozpłynie, stworzy nieapetyczną kałużę. Może jeszcze jakaś przyjaźń z tego będzie, ale na pewno nie związek.

A może biszkopt i krem? Niee... są takie... nieestetyczne, niewykończone. Na pierwszy rzut oka czegoś brak.

Dekoracji samej w sobie nikt nie nazwie tortem, choćby była nie wiem jak efektowna. No sorry, nie!

Jak piec, to porządnie, po całości.

Smacznego!

Ps: Gdyby kogoś naszło na torty, polecam stronę koleżanki: https://www.facebook.com/tortartkrakow?ref=profile