niedziela, 24 maja 2015

Dziecko w świecie uczuć

Opowiadała mi kiedyś znajoma, jak to jej córeczka (nieco ponad 3 lata) miała "trudny dzień". Była z nią w sklepie, mała nieco marudziła, miała swoje zachcianki. Mama ją trochę tonowała, obiecała nagrodę za grzeczne zachowanie. Niestety, dziewczynkę wszystko drażniło: a to, że nie podała pieniążków kasjerce, a to, że nie wcisnęła pierwsza przycisku przy przejściu dla pieszych, a to, że w końcu nie dostała "nagrody". No i wpadła w lekką histerię:) Mama dzielnie przetrzymała ten huragan uczuć i krzywe spojrzenia niektórych współkupujących - nie uległa zachciankom córeczki. Gdy jakoś dotarły do domu, dziewczynka podeszła do mamy - zmęczona sobą i smutna. Powiedziała: "Przytul mnie. Ja się chcę u Ciebie wyciszyć. Ja się potrzebuję wyciszyć." Przytulona, chwilę później zasnęła.

Ale nie tylko dzieci sobie nie radzą z uczuciami.

Znacie ten stan, gdy jesteście po kilku niedospanych nocach i nagle jednego dnia dzieje się strasznie dużo sprzecznych rzeczy? Np. po extra randce wracacie do domu i okazuje się, że ktoś Wam zrobił problem z pracą zaliczeniową, a na dodatek za pół godziny umówiłyście się na "poważną rozmowę" z byłym chłopakiem? Albo miałyście zapracowany tydzień, za godzinę przychodzą goście, a ten, kto miał kupić kurczaka do sałatki, ewidentnie o tym zapomniał?

Nie tylko dzieci wpadają w "histerię". Nie, nie tą prawdziwą, plagą XIX w., którą tak ukochał Freud. Chodzi mi o jakieś ewidentnie przesadzone zachowania, typu: katastrofizm, wybujałe pretensje, obarczanie innych winą, komendrowanie najbliższymi, (rzucanie przedmiotami:)). I to nie tylko domena kobiet, bo mężczyzn również widziałam w takim stanie.

To nie jest tak, że kończąc 18. lat z automatu stajemy się dojrzali. Mam też wrażenie, że dziecko jest rzadko uczone, jak radzić sobie z emocjami, poza tym, by złości nie okazywać w ogóle a radość w sposób stonowany. Przyswajamy sobie jakoś wiedzę o emocjach sami. Od czasu do czasu spotykam jednak dorosłych, którzy radzą sobie z życiem zawodowym, towarzyskim, rozwijają swoje zainteresowania i pasje, ale są "dziećmi" w świecie uczuć. Nie ogarniają ich - więc robią to, czego najbardziej nauczono ich w dzieciństwie - tłumią. Spychają uczucia w niebyt, głębie podświadomości. Oni... hmm... mnie też się zdarza tak robić.

I co Pan zrobisz? Nic nie zrobisz. Z resztą po co, skoro tłumienie działa? Ale na to cudownie odpowiada psychologia:) Nie, nie jakieś teorie, ale żywa praktyka, na dodatek moja. Jakoś tak w toku studiów nauczyłam się "wyłączać" emocje w niektórych sprawach. No błagam, jak słuchasz na zajęciach o molestowanych dzieciach i tym podobnych sprawach, to po jakimś czasie uczysz się takie informacje przyjmować na zasadzie "radia w tle". Słyszysz głos, dochodzi, ale nie wpuszczasz go na "głębsze piętra" - nie dopuszczasz do uczuć. Analizujesz "na zimno". Tak, da się tego nauczyć, a w zasadzie samo się wykształca, bo oczywiście nikt nas tego nie uczył. Przydatne? Owszem:)
Problem w tym, że blokując negatywne uczucia, same z siebie blokują się pozytywne. Po jakimś czasie dochodzi się do stanu "zombie", gdzie oczywiście - mało co dotyka, ale też mało co cieszy.
Porzuciłam zatem tłumienie i nauczyłam się rezygnować z niektórych zajęć:)

Mała czterolatka miała lepszy pomysł na radzenie sobie z trudnymi uczuciami niż ja.

2 komentarze:

  1. Świetny sposób czterolatki. A jeszcze lepsze to, że przyznała się do swojej słabości i została ciepło przyjęta. Ja się z kolei zastanawiam, czy jak już będę mieć dziecko, to czy od razu) gdy będzie rozumiało mowę) uczyć je werbalizować emocje? Bo czasami rodzi mi się takie pragnienie. Żeby od początku wiedziało i nie miało wątpliwości. A z drugiej strony nie wpaść w coś takiego, że dziecku mówimy, czuje, bo niby ,,samo nie wie".

    Pamela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jednej z książek przeczytałam coś takiego: Mama poszła z kilkuletnim synem na spacer. Spotkała swoją koleżankę z córeczką, mniej więcej w wieku jej syna, którą on widział po raz pierwszy. Poprosiła synka, by się przywitał, ale on ukrył się za jej spódnicą. Mama próbowała go zachęcić, mówiąc: "no, nie wstydź się dziewczynki".
      Chłopiec mógł przeżywać bardzo wiele uczuć: mógł nie wiedzieć, jak ma się z dziewczynką przywitać; może chciał się z nią pobawić w chowanego, mógł przestraszyć się mamy dziewczynki albo psa przechodzącego dalej alejką, może był zmęczony, może dziewczynki nie polubił, może był zły na mamę, że się zatrzymuje, a mieli iść prosto do domu...
      Wszystkie te możliwe uczucia mama zinterpretowała jako wstyd.
      Myślę, że od takich wieloznacznych sytuacji nie uciekniemy. Ale przecież można potem porozmawiać z maleństwem: a czemu się schowałeś? co pomyślałeś?

      Usuń