poniedziałek, 28 grudnia 2015

w stajence

Nie miała położnej, lekarza, prysznica, wielkiej, dmuchanej piłki, łóżka, czystego prześcieradła i znieczulenia.
Nie miał zajęć w szkole rodzenia, internetowych porad i środka na uspokojenie.
Nie miało rożka, łóżeczka, śpioszków, czapeczki, butelki, smoczka, szczepionki na żółtaczkę.

Mieli kilka pieluszek i siebie nawzajem.

środa, 23 grudnia 2015

przed - kolęda

Dlaczego "przed"? Bo opowiada głównie o czasie, w którym nie ma jeszcze Dzieciątka, a właściwie jest - tylko nie na zewnątrz. W tym roku szczególnie trafia do mnie to, co działo się właśnie krótko przed Narodzeniem, czyli teraz - dzień przed Wigilią.
 Przede wszystkim - oni idą. Ja mam problem, żeby przejechać samochodem te 150 km (odległość z Nazaretu do Betlejem); kręcę się, wiercę, jest mi niewygodnie... a ona jechała na osiołku. Pamiętam, na początku ciąży czytałam na jakimś forum, czy można jeździć konno w tym szczególnym czasie. Odpowiedź lekarzy brzmiała zdecydowanie - nie! A ona na osiołku... 150 km, czyli, hmm... 3 dni, może dłużej, bo przecież Józef obok niej idzie pieszo, a ona musiała często zsiadać (łazienka!).
To taki niezbyt fajny czas na podróż. Ona powinna się przygotowywać! Nie kompletuje wyprawki, nie zastanawia się, którą sąsiadkę wołać, nie szykuje ręczników i ciepłej wody. Wiemy, że dała radę wziąć tylko kilka pieluszek, żadnej kołyski, nosidełka, nawet ubranek nie miała! Jeśli więc czeka Cię podróż - dziś, jutro - myślisz, że to nie na miejscu, bo trzeba być w domu, szykować, przygotowywać się, nic bardziej mylnego. To bardzo chrześcijańskie :)
A gdzie kolęda? Już wklejam tekst, muzykę każdy sam sobie znajdzie.

Pomaluśku Józefie, 
Pomaluśku Józefie, pomaluśku, proszę: Widzisz, że ja nie mogę, idąc tak prędko w drogę. 
Wyrozumiej, proszę, wszak widzisz, co noszę, W mym żywocie mam Boga, przeto mi przykra droga.
 Bo już czas nadchodzi, że się już narodzi, Którego mi zwiastował Anioł, gdy mię pozdrawiał. 
A tak myślę sobie i chcę mówić tobie, O gospodę spokojną, mnie w taki czas przystojną. 
Bo teraz w miasteczku i w lada domeczku Trudno o kącik będzie, gdy gości pełno wszędzie. 
Wolą pijanice, szynkarskie szklenice, Niżeli mnie ubogą, strudzoną wielką drogą. 
Wnijdźmy, rada moja, do tego pokoja, Do tej szopy na pokój, Józefie opiekunie mój. 
A tak my oboje, i to bydląt dwoje, Będziemy mieli pokój, Józefie opiekunie mój. 
Już nam czas godzina, wielka to nowina, Stwórcę świata porodzić, ten nas ma z Bogiem zgodzić.
 Choć pałac ubogi, ale klejnot drogi, Niebo, ziemia i morze, ogarnąć go nie może.
 A Józef mąż zacny, służy jako baczny, Najświętszą Pannę cieszył, bo to jego klejnot był. 
Mój Józefie drogi, toć to ten mróz srogi, Uziębnie nam dzieciątko, niebieskie pacholątko. 
Przynieś proszę siana, w główkę, pod kolana, Maleńkiemu dzieciątku, Boskiemu pacholątku. 
A Józef mąż zacny, na dzieciątko baczny, Wziąwszy sianka niewiele, w żłobeczku mu pościele 
A zaś bydląteczko, wół i ośląteczko, Parą swą nań puchali, dzieciątko zagrzewali. 
Witaj, Królewiczu! niebieski Dziedzicu! Bądź pochwalon bez miary za twe niezmierne dary.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

o "nie mów nikomu"

Jest pięknie, jeśli mamy komu powierzyć nasze tajemnice. To wielki prezent, dowód zaufania i bardzo pozytywnej opinii ALE taki dar może czasem być zbyt ciężkim brzemieniem.

Pewna bliska mi osoba opowiedziała mi w krótkim czasie o dwóch tajemnicach dwóch różnych osób, które zostały jej powierzone z klauzulą "nie mów nikomu". Akurat tak się złożyło, że obie dotyczyły jej bezpośrednio a także dotykały wielkiej życiowej trudności, z jaką się zmagała. Potępiamy? Ja nie potrafię.

Może warto się zastanowić, zanim powierzymy komuś naszą tajemnicę, czy nie będzie zbyt ciężkim brzemieniem.

Oczywiście, nie jest metodą, żeby teraz się zamknąć w sobie i nikomu nie powierzać swoich intymnych spraw, żeby przez przypadek kogoś nie urazić. A co jest? Mam kilka pomysłów. Po pierwsze: jeśli mamy wybór, powierzmy trudniejsze sprawy swojego życia komuś, kto akurat ma mniejsze problemy ze swoim, nie na odwrót. Po drugie: jeśli mamy kilka osób, którym możemy się zwierzać, róbmy to proporcjonalnie wobec każdej z nich. Po trzecie: jeśli się da, zastąpmy "nie mów nikomu" - "nie mów naszym wspólnym znajomym". Jakieś inne pomysły?

Dopisek dla chrześcijan: (17) Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. (Łk 8,17). Każda tajemnica jest tylko kwestią czasu, sorry :)

----------------
A tu tak na poprawę nastroju w te listopadowe dni (koniecznie z teledyskiem):
https://www.youtube.com/watch?v=VPpd-6X3tEo

---------
Franek faluje :)

niedziela, 13 grudnia 2015

ciemna strona ciąży

O tym też trzeba napisać. Nie, nie zamierzam się skarżyć na mdłości, zawroty głowy itp. Jakoś wielką Bożą łaską - pod względem fizycznym ciążę znoszę dobrze. Nie zamierzam się skarżyć w ogóle - ale o tych trudnych uczuciach też chcę napisać. Bez nich obraz ciąży będzie niepełny. Zbyt słodki i nieprawdziwy.

W książeczce "Modlitwa dziecka w łonie matki" na zakończenie jest kilka praktycznych porad, jak "przeżyć" ciążę pod względem psychicznym; nie wymagać od siebie zbyt wiele, dbać o własne potrzeby, sprawiać sobie jak najwięcej przyjemnych chwil i takie tam. Między innymi było też: "jeśli jesteś osobą, która nie lubi prosić innych o pomoc, ciąża będzie dla Ciebie bardzo trudnym czasem". Pod tym względem - jest. Niezależność i samowystarczalność mam chyba wpisane w genom. Jak tu poprosić kogoś, żeby mi, np. ściągnął lewego buta (z prawym sobie radzę)? Jak w ogóle poprosić? To zawsze ja byłam tą, która pomaga. Źle się czuję z drugiej strony. To takie... nie moje.

Czasem czuję się słabiutka, jak małe dziecko. Wieczór, taki jak dziś, jeszcze nie późna godzina, 18:00 zaledwie, moja grupka wspólnotowa właśnie się spotyka. I ja też bym chciała, albo jak nie, to choć, nie wiem, zrobię coś sensownego... nie mam siły. Kiedyś miałam, jeszcze bym na grupkę poleciała, jeszcze na imprezę, a rano na uczelnię... dziś nie, za chwilę się położę. 

Czasem czuję się bezradna; wobec maleństwa - bo mogę dbać o siebie bardzo, ale nie mam wpływu tak do końca na to, czy będzie zdrowe, czy nie. Nie wyłączę np. smogu. Jasne, mogłabym wyjechać, zatrudnić dietetyka i być co 3 tyg. na usg. Ale nawet wtedy - nie miałabym wpływu, zatem nie próbuję zbyt intensywnie go mieć. Czuję się też bezradna wobec siebie - huśtawek nastroju, dziwnych snów, potykania się i upuszczania rzeczy... 

Zwykle patrzę na siebie i się śmieję. Już trochę poznałam tą ciemną stronę i wiem, kiedy nadciąga. O, chce mi się ryczeć i zabić pół osiedla? Spoko, za godzinkę będę kochać cały świat. Kurczę, znów wylałam herbatę. Dobrze, że nie wrzątek. Ale jestem padnięta - ciekawe, czy Janusz zaścieli łóżko ze mną na wierzchu. Radzę sobie - ja przecież zawsze sobie radzę. Ale tak - to trudne, bardzo trudne. Może dałoby się inaczej, nie wiem, ja jestem taka. 

Co tam Franku? Co tam robaczku? Znów hopsiasz po całym Twoim świecie? Jesteś jednocześnie po prawej stronie mojego brzucha i po lewej :) A ta górka pod moją ręką? To główka? O, chyba nie, bo podskoczyła... Ale dziś tańczysz. Czyżby dotarła do Ciebie gorąca czekolada? 

Patrz, on się nie martwi, on się niczym nie martwi. On jest samą radością, życiem, cieszeniem... 
Choćbym czasem się czuła 1000 razy gorzej, nie oddałabym tego czasu, za nic. 

wtorek, 8 grudnia 2015

dobre zajęcie na sobotę

Jeśli chcesz, jeśli potrzebujesz, soboty w naprawdę kobiecym gronie - to miejsce jest dla Ciebie. Przyjechało nas tam ok. 60 osób. Wiekowo i życiowo - duży rozstrzał (od późnych studentek po średnie babcie), ale szczególnie tego nie odczułam. Stałe bywalczynie bardzo otwarte, gdy widzą, że jesteś pierwszy raz - zagadują i prowadzą w różne zakamarki starego klasztoru, gdzie odbywają się poszczególne części spotkania. Jeszcze jedno, co mnie ujęło - wielka akceptacja. Byłam już na wielu dzieleniach i rozmowach w grupach, ale po raz pierwszy doświadczyłam, że ktoś stwierdzał: "nie chcę się dzielić" albo "nie chcę nic mówić" albo " jestem dziś zniechęcona i jakaś taka rozbita" albo w ogóle milczał i to było ok. Ale naprawdę ok. Naprawdę naturalne.
Co robiłyśmy? Piłyśmy kawę. W hektolitrach. Olbrzymi czajnik nieustannie parował. Ciastka, kanapki, daktyle, pomarańcze i wafle znikały w zastraszającym tempie. Ale to tylko w przerwach.
Głównym zajęciem do południa były warsztaty. Ja wylądowałam na Emocjach, gdzie przyjrzałyśmy się złości. Okazało się, że złościmy się w bardzo różny sposób - były wśród nas kobiety tłumiące to uczucie (a potem wybuchające znienacka) a także te, które z trudnością radziły sobie z opanowywaniem częstych wybuchów. Przyjrzałyśmy się głębiej temu uczuciu. Zdziwiłam się, jak wiele innych uczuć może się pod złością kryć - a także z drugiej strony - za czym moja złość się maskuje (ja jestem z tych tłumiących bez sensu). Szukałyśmy też dobrej złości i tego, jak ją wyrażać. Była też nauka rozładowywania emocji i rozpoznawania wczesnych sygnałów nadchodzącego wybuchu. Mega praktycznie z nutką koncentracji na problemach typowo chrześcijańskich (dobra złość, a złość jako grzech główny).
Do wyboru były jeszcze trzy inne warsztaty; jeden podobnie psychologiczny (z motywacji), wizaż i florystyka. W styczniu ma być coś nowego: emisja głosu.
To tyle do południa. Potem obiadek i "blok duchowy".
Zaczęło się krótkim wielbieniem. Było bardzo lajtowe - tzn. coś dla tych, które nie lubią podnoszenia rąk i wstawania, choć oczywiście zdarzały się bardziej nawiedzone jednostki preferujące ten typ modlitwy (patrz ja).
Potem msza św., na której nieco przysypiałam, ale to absolutnie nie wina kazania, tylko niedawno zjedzonego, obfitego obiadku.
Następnie konferencja wygłoszona przez jedną z kobiet. Nie można było jej odmówić głębi teologii, ale miała też dobre przełożenie na życie.
Potem adoracja... tu już każdy sam musi ocenić jej "jakość" - moje zdanie będzie zupełnie nieobiektywne. Z boku patrząc, to była zwykła, godzinna adoracja w ciszy, przepleciona kilkoma pieśniami. Niby nic się nie działo, ale we mnie działo się tyle, że nie wiem, kiedy minęła ta godzina.
Już lądując spotkałyśmy się na krótkim dzieleniu w grupach, które tak mnie zachwyciło duchem wszechobecnej akceptacji.
A na koniec zostałyśmy wzięte na kolację :)

Generalnie - zachęcam. http://dzielneniewiasty.pl/2015/12/06/950/


czwartek, 3 grudnia 2015

Tłumaczenie

A gdyby tak Pismo Święte było tłumaczone nie "słowo za słowo", a "znaczenie za słowo" ? Oczywiście, byłoby wtedy 10 razy grubsze :) Ale czy to ważne? Jak bardzo by zyskał, np. poniższy fragment:  

18 Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc».(Rdz, 2 18)

zamieńmy tylko ostatnie słowo: 18 Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego towarzyszkę, stojącą u jego boku, która potrafi mu się przeciwstawić, ale przede wszystkim wspiera go, gdy wszystko inne zawiedzie"

To dużo zmienia, prawda?

Dla zainteresowanych: wypisałam tu dwie z wielu interpretacji słów ezer kenegdo, które polski tłumacz przełożył jako pomoc. To jedno z tych słów w Biblii, na których można robić doktorat :)