czwartek, 29 października 2015

Helloween

Mój artykuł do miejscowej gazetki parafialnej :)

            „Czy przebieranie się w Helloween to grzech?” takim pytaniem mogą zaskoczyć nas nasze pociechy. Z jednej strony wraz ze zbliżającym się końcem października możemy usłyszeć przestrogi katechetów i księży (zwłaszcza egzorcystów) przed świętowaniem tego dnia. A z drugiej strony stoi nasze dziecko w niewinnym stroju duszka albo kowboja – co może być w tym groźnego?

Skąd się wzięło Halloween?
 Na początek trochę historii. Oczywiście, zwyczaj przebierania się w połowie jesieni nie ma nic wspólnego z naszą słowiańską przeszłością. Prawdopodobnie pojawił się on u ludów celtyckich. Pod koniec okresu żniw świętowano dzień boga Samhein (wg niektórych opracowań był to bóg śmierci). Ludzie wierzyli, że właśnie wtedy dusze ludzi zmarłych i jeszcze nienarodzonych wracają na ziemię. Aby nie „zamieszkały” na stałe wśród żywych, wygaszano w domu światła – by wyglądał na niegościnny. Poza tym wynoszono na zewnątrz jedzenie dla dusz i przebierano się w najgorsze ubrania.

Chrześcijańskie korzenie Halloween
Nie, to nie pomyłka. W średniowieczu również chrześcijanie praktykowali zwyczaje związane ze świętem zmarłych. Niektóre z nich mogą się wydawać nam skrajnie naiwne, jednak odpowiadały stanowi wiedzy i kulturze tamtej epoki. Wynoszono więc jedzenie na cmentarze, wierząc, że zmarli mogą się w ten sposób posilić. Zapalano ognie na rozstajnych drogach, które miały wskazywać drogę do nieba duszom zabłąkanym. Oczywiście, modlono się za zmarłych i proszono o to innych, np. żebraków, dając im w zamian hojną jałmużnę. Jak można zauważyć, zwyczaje te i praktyki miały na celu pomoc duszom, a nie ich przywoływanie. W żaden też sposób nie zwracano się do dusz uznawanych za potępione.

Współczesny show
Po okresie średniowiecza powyższe zwyczaje stopniowo zanikały. Utrwaliło się jedynie palenie świeczek – czy to na grobach, czy w oknach, w celu upamiętnienia bliskich. Pozostała również modlitwa za zmarłych. Skąd zatem wzięło się Halloween, jakie obserwujemy współcześnie w krajach anglosaskich; straszne stroje, dekorowanie domów, zbieranie cukierków?
Święto odrodziło się w takiej formie dzięki paradzie mieszkańców miasta Anoka w USA, poprzebieranych w zabawne stroje (31.10.1920 r.). Wydarzenie to zostało powtórzone w następnych latach, następnie rozprzestrzeniło się na całe terytorium Stanów Zjednoczonych i innych krajów kultury anglosaskiej.
31. października w USA mało które dziecko jest w domu. W strojach zwierzątek, bohaterów kreskówek i różnej maści potworów krążą od drzwi do drzwi, zbierając słodycze. Odwiedzają zwłaszcza te domy, które są bogato przystrojone na tą okoliczność. Często grupę przebranych maluchów nadzoruje osoba dorosła. Młodsze nastolatki chodzą już same. Starsze bawią się na specjalnie zaplanowanych na ten dzień imprezach. Dorośli również się bawią, zwykle w gronie rodzinnym, gdyż ktoś musi wręczać cukierki J

Brzydota, świat Zła i niebezpieczne zabawy
Widząc powyższy, sielski obrazek amerykańskiej prowincji, zaczynamy się zastanawiać: to właściwie co jest nie tak?
Po pierwsze: domy rzadko są przystrojone w jesienne liście i Kubusia Puchatka trzymającego dynię. „Zdobią” je potwory, kukły martwych, okaleczonych ludzi, czaszki, sztuczne groby, z których wysuwają się fragmenty ciał… Ludzie swoje domy po prostu oszpecają. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.
Po drugie: wśród przebrań dziecięcych oczywiście można znaleźć zwierzątka i królewny, ale niestety, dzieci przebierają się też za postacie demoniczne. Z diabłami i demonami najmłodsi nie powinni się identyfikować w żaden sposób!
Po trzecie: Halloween często towarzyszą zabawy, które mogą być potencjalnie niebezpieczne. Włoski publicysta, Carlo Climati (autor analiz i podręczników na temat dzieci i młodzieży) pisze, że zabawy te lansują „błędne pojęcie fantazji, zbliżając młodych ludzi do okultyzmu, magii i zabobonów”. Np. podczas wróżb – kogo dziecko pyta o swoją przyszłość? Przecież nie Pana Boga. Ale idźmy krok dalej: może nie w szkole, ale na prywatnych imprezach dochodzi do wywoływania duchów. A to już praktyka bardzo niebezpieczna. Egzorcyści jednym głosem twierdzą, że otwiera ona szeroko drzwi na działanie złych duchów w naszym życiu.

Kto jeszcze „świętuje”?
Niestety, Halloween przypadło do gustu grupom, z którym chrześcijanie nie powinni mieć nic wspólnego. To neopoganie (np. ruch Wicca; związany z czczeniem pogańskich bóstw) i sataniści. Osoby, którym udało się opuścić krąg wyznawców satanizmu, w licznych świadectwach potwierdzają, że Halloween to czas odrażających rytuałów, m.in. składania ofiar (nie tylko ze zwierząt). 
Nie dziwi zatem fakt, że w okolicach 31. października notuje się wzmożoną aktywność sekt. Rekrutowanie nowych członków przychodzi tym łatwiej, że klimat powstający wokół Halloween „oswaja” ze złem, ciemnością i śmiercią. Dlatego też egzorcyści (m.in. ks. Jan Kaczmarek, ks. Sławomir Płusa, również Dominikański Ośrodek Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach) ostrzegają przed świętowaniem tego dnia w „amerykański” sposób. Na szczęście możemy rozważyć alternatywną propozycję. Oczywiście, nie jest to zamknięcie domu na cztery spusty i wyrzucenie dyni przez okno.

Świętych obcowanie
Jedną z podstawowych prawd wiary chrześcijan, wyznawaną co niedzielę na mszy św., jest „świętych obcowanie”. Wierzymy, że wśród nas w jakiś sposób przebywają osoby zmarłe, już zbawione. Zdarza się, że mamy szczególne nabożeństwo do któregoś świętego; modlimy się za jego wstawiennictwem, doświadczamy jego pomocy w różnych sprawach. Czasem takim pośrednikiem z niebem jest nasz jakiś zmarły członek rodziny.
Czy nie lepiej koncentrować się na duszach zbawionych, czyli osobach nam bliskich, towarzyszących w codziennym życiu, zamiast na duszach potępionych i pozostałej brzydocie komercyjnych gadżetów?

Święty uśmiechnięty
Od kilku lat słyszymy o nowej inicjatywie, czyli pochodach świętych. Dzieci przebierają się wtedy za swoich patronów lub ulubionych świętych (wbrew pozorom, nie musi to być pochód małych księży i zakonnic – wystarczy poszukać, np. bł.  Piotra Frassatti często można było spotkać w górach, w stroju narciarza, a św. Bernard z Corleone był sycylijskim mistrzem szpady). Takim korowodom mogą towarzyszyć bale, zabawy, poczęstunki (zamiast zbierania słodyczy po domach). Warto zaproponować taką inicjatywę w szkole.
Z kolei w Katolickiej Szkole Podstawowej im. św. Jadwigi, działającej przy naszej parafii, pod koniec października odbywa się „Dzień Patronów Klasowych”. W zeszłym roku wydarzeniu temu towarzyszyło spotkanie z gościem oraz konkursy: wiedzy i plastyczny. Dzieci uczestniczyły też we mszy św.
A my, dorośli? Nie zapominajmy o kultywowaniu zwyczaju, którego korzenie sięgają wczesnego chrześcijaństwa na naszych ziemiach - zapalmy świeczki na grobach bliskich i pomódlmy się, by szybko dołączyli do korowodu świętych w niebie.



wtorek, 27 października 2015

Gdy nie ma dokąd wracać

Pytam się jej, jakie ma plany na Boże Narodzenie; pewno wraca do domu, prawda? "Wiesz, po co mam przyjeżdżać? Żeby zjeść kolację, podczas której nawet się nie rozmawia i obejrzeć prezenty?"

Nie ma idealnych rodzin. Problemy bywają małe i duże, krótkie i ciągnące się latami. Wchodząc w dorosłość wyrzucamy z głowy te oczekiwania, żeby wszyscy członkowie rodziny zawsze się do siebie uśmiechali, rozumieli się i spędzali razem ogromną ilość czasu. Rzeczywistość jest inna, ale przecież nieporozumienia i trudności losowe nie muszą zaraz sprawiać, że rodzina jest do kitu. Przeciwnie, przejściowe kłopoty mogą ją umocnić.

Ale nie muszą. W imię tradycji, zwyczaju albo "bo co ludzie powiedzą" trzeba zajrzeć do domu na Święta.Co jednak gdy dom już nie jest domem, ale hotelem, przechowalnią, terenem wojny, lodówką - bo wieje chłodem od najbliższych? Czy trzeba tam bywać? W hierarchii wartości zdrowie psychiczne jest chyba wyżej niż tradycja.

Trudne to wszystko i bardzo mi smutno, gdy słyszę, że niektórzy się nad powrotem do domu na Święta zastanawiają. Ale może czasem warto wstrząsnąć system i nie pojechać. Raczej czasem. Raczej, gdy dom już nie jest domem w żadnym calu. Raczej, gdy się zrobiło już bardzo wiele, żeby sytuację poprawić i zero odzewu.

Tylko, tak sobie myślę, wtedy warto wziąć się na odwagę i powiedzieć, dlaczego się nie przyjeżdża. Nie, że praca, nie, że drogie bilety... Nie, po prostu... bo nie ma dokąd przyjechać. Czasem trzeba zranić, żeby było dobrze.

Oooch... i znajdź sobie wtedy jakiś miły kąt na Święta. Proszę, nie bądź sama.

poniedziałek, 26 października 2015

Franio dokazuje

Na początku łatwo go było pomylić z bąbelkami w brzuchu. Myślałam, czy to Ono, czy może moje jelita :) Ale później te "bąbelki" przybrały nieco na sile i częstotliwości i już nie wątpiłam, że to ktoś ze środka zaczyna się z nami komunikować.
Trudno było się z nim dogadać. Nie reagował na słowa, ani na dotyk, jedynie na porę - późny wieczór, taka spokojna, półświadoma chwila tuż przed zaśnięciem...i nagle: stuk-stuk ze środka. I znów stuk-stuk. No weź tu śpij :)

Ono dużo wyczuwa. Są miejsca, gdzie rusza się szczęśliwie i intensywnie. Zwykle to te, gdzie bywał często i od początku, np. tramwaj :) Lubi też głos niektórych osób. Stuka wtedy intensywnie, jakby chciał powiedzieć: "hej! hej! Jestem!"
Uwielbia komentować czyjeś wypowiedzi. Np. jakiś polityk się wymądrza w telewizji i rzuca hasło typu: "wszyscy zginiemy, jak to a to się stanie". Kropka. Albo wykrzyknik. I Franio wtedy: stuk-stuk ze środka. Nie wiem jeszcze, co jest zgodą, a co zaprzeczeniem, ale nie można mu odmówić komentarza.
Franiowi jest dobrze, jak ktoś się modli. Po czym poznaję? W moim brzuchu robi się "luźniej". Przez większość czasu mam wrażenie takiego napięcia: nie tylko skóra, pal sześć skórę, wszystko w środku jest naciągnięte, mam wrażenie, do granic, a to dopiero połowa ciąży. To nie boli, szybko się do tego przyzwyczaiłam, ale wrażenie napięcia jest. W kościele, albo jak ktoś się modli, to czuję, że mój brzuch się rozluźnia. Ruchy Frania są spokojniejsze, albo nie czuję ich wcale. A czasem robi się leciutki, bardzo leciutki.
Czego Franciszek nie lubi? Generalnie wszystkiego, co szybkie. Nagłej zmiany pozycji, nagłego ruchu, szybkiego chodzenia, wstrząsów. Czuję wtedy, jak opada ciężko w dół mojego brzucha. Tak jakby przesuwała się w nim wielka kluska. To taka delikatna sugestia: "spokojnie mamo".

Dogadujemy się z każdym dniem coraz bardziej. Co prawda nasze plany dnia są cudownie niedopasowane - gdy ja chodzę, on śpi, gdy ja śpię - on urządza występ cyrkowy. Czasem "odstukuje" na moje stukanie od zewnątrz. Uspokaja się, gdy rytmicznie i spokojnie głaskam brzuch przez dłuższą chwilę. I już nie boi się ręki swojego Taty. A czasem fika koziołki.

sobota, 3 października 2015

Filmy z klapką

Moja mama mówi, że można mieć nadwrażliwość na życie. Ja mam szczególny typ tej cechy, czyli nadwrażliwość na negatywne obrazy i słowa. Po prostu: zamykam oczy na filmach o wiele częściej niż przeciętny widz, przerywam czytanie pewnych książek w połowie i wyciszam niektóre ścieżki dźwiękowe. Nie lubię widoku masakr, wykrzywionych mord i niepotrzebnego cierpienia. Nie znoszę krzyku ofiar i wrzasku psychopatów. Mam też reakcję alergiczną na niektóre sceny erotyczne (zdarzają się pięknie nakręcone lub opisane, ale bywają też okropnie niesmaczne).

Kiedy odkładam lub wyrzucam książkę, raczej nikt tego nie widzi i nie protestuje. Raz tylko spaliłam jedną książkę na wspólnym ognisku, wszyscy się dziwili. A ja się dowiedziałam, że książki wcale się dobrze nie palą. Chyba, że się je wrzuci do wielkiego ognia. Na małym ognisku palą się średnio. A może ta książka była tak kiepska, że się nie potrafiła nawet spalić porządnie?

Inaczej z filmami. Gdy oglądam ze znajomymi, często słyszę: "Maja! Odsłoń te oczy! Tracisz najlepsze sceny!" albo nawet: "To lepiej wcale nie oglądaj, jak masz zasłaniać!". Mając wrażenie, że jestem nienormalna, próbowałam z tym walczyć, ale szybko odpuściłam. W końcu wszyscy się przyzwyczaili, a mój mąż nawet informuje, kiedy kończą się "nie moje" sceny i mogę odsłonić oczy.

Co się dzieje, gdy ich nie zasłaniam? Nie śpię. A jak śpię, to śnię koszmary. Boję się wychodzić na zewnątrz. Boję się być w domu. Nie patrzę do lustra. Nie patrzę na wyłączony telewizor. Nie potrafię się na niczym skupić. Podskakuję na każdy głośniejszy dźwięk. I boję się rąk. Zgadnij, po jakim filmie.

 Znajomy kolega, który nie widzi od urodzenia, powiedział: "Przynajmniej nie widzę różnych brzydactw". Rozumiem go.Więc zasłaniam oczy i nikomu nic do tego. A filmy oglądane z "klapkami" są przeciekawe :) Taka np. "Piła" (oglądałam do połowy, potem tylko słuchałam) to najlepszy koncert wrzasków na świecie (są mało straszne :)). Końcówka innego horroru: usłyszałam, że ktoś tam ucieka - pewno główny bohater, a to, co go goniło, brzmiało jak wspinający się po schodach, stary automat po napojach, albo rozpadająca się lodówka. Ostatnie moje odkrycie: "Więzień labiryntu 2"; głównego bohatera i jego koleżankę goniły zombie. Nie mam pojęcia, jak wyglądały, ale brzmiały jak ropucha skrzyżowana z zatkanym zlewem.

A potem i tak się wszyscy na mnie gapią, bo się śmieję w najstraszniejszych momentach...

czwartek, 1 października 2015

Nie mogę Ci wiele dać

W drodze do domu dostałam wiadomość z "wnętrza":

Dziecko teraz potrzebuje naprawdę niewiele.
Nie chodzi na jogę dla ciężarnych, ani na basen z ozonowaną wodą. Nie smaruje się kremem zapobiegającym rozstępom. Nie śpi na dużej, śmiesznej poduszce, która przypomina rozciągnięte "C". Nie słucha Mozarta, czyli nie dba o swoje IQ. Nie organizuje przedpępkówki. Nie robi sobie zdjęć 3D (i nie wrzuca ich na fb). Nie zbiera wyprawki. Nie zastanawia się, czy 3 pączki to już za dużo. Nie stara się spać na boku. Nie drży nad hemoglobiną, która spadła o 0,5. Nie sprawdza, ile urosło i czy to mieści się w centylach. 
Prosi tylko o 6 do 12. posiłków dziennie i nienormalnie wielkie ilości płynów. Poza tym mam być spokojna: dziecko całym dzieckiem cieszy się, że jest. 



------------------------------------
Nowy link do tortów: http://tortartkrakow.blogspot.com/