środa, 30 kwietnia 2014

Powołanie

To coś więcej, niż uczucia, bo można się go bardzo bać.
To coś więcej, niż myśli, bo często na logikę nie ma ono sensu.
To nawet coś więcej, niż wola, bo czasem się go bardzo, bardzo nie chce.

Pewno ma jakiś związek z pragnieniami. Mówią, że warto się dokopać na samo dno swojego serca, bo tam jest ono zapisane. Tam też znajdują się nasze największe pragnienia, więc powołanie jest z nimi co najmniej w sąsiedzkich stosunkach.

Z marzeniami pewno też się jakoś wiąże:) Opowiadał nam pewien franciszkanin, że zawsze chciał mieć dużo dzieci. A teraz ma nas, którzyśmy przed nim siedzieli. A było nas hmm... ponad 1000 zapewne.

Można je sobie wybrać. Ale tego bym się bała, bo można wybrać źle.

Dużo się mówi o tym, żeby je odkryć, czy też rozeznać. Jak?
- popatrz na swoje zainteresowania, zalety, to, co się lubi,
- rozwijaj się jak najbardziej,
- módl się,
- kieruj się swoim sercem,
- pomagaj innym.
3 z tych rad są zaczerpnięte z katolickiej stronki, 3 ze stronki zajmującej się rozwojem zawodowym (jedno się pokrywa). Zgadnij, które są skąd :) To nie jest oczywiste.

Podsumowując, można harować w pocie czoła, żeby je odkryć. Na pewno będzie to rozwijająca i cenna droga. Ale moim zdaniem, choćbyśmy nie wiem jak się starali, żeby je odkryć własnymi siłami, ono się samo spełni. To tak nierozerwalnie z naszym szczęściem złączona część nas, że prędzej czy później - zrealizuje się. Bo nie będziemy mogli wysiedzieć gdzieś indziej. Bo cały wszechświat będzie wołał, że to nie nasze miejsce. Albo "tylko" nasze serce będzie niespokojne.

Można wędrować od jednego pomysłu na życie, do drugiego, przez wiele, wiele, wiele lat - w końcu się trafi. W końcu się wie, czasem wbrew uczuciom, rozumowi i nawet woli (przez chwilkę). A jak już się dojdzie do tego "miejsca", to trzeba iść dalej: w końcu właśnie się odkryło swoją drogę do nieba i do szczęścia.  

sobota, 26 kwietnia 2014

Taki jeden ślub...

Jak to jest, że patrzę na nich i się uśmiecham, choć już dawno zeszli mi z oczu? Chyba długo nie zapomnę, jak stali z tyłu nawy kościoła, tacy jeszcze trochę zdenerwowani, ale tacy, tacy szczęśliwi. W sumie jego nie widziałam, ludzie zasłaniali, ale ona była najbardziej radosną panną młodą, jaką kiedykolwiek spotkałam.

Jak to jest, że tak wielu ludzi zmienili, tak wiele dobra zasiali. Ja ich nie znam osobno: nawet jeśli ona coś dla mnie robiła, to jakoś tak nie była w tym sama. Mam ich w głowie zawsze razem. Jak to jest, że tak razem to oni potrafią nawet góry przenosić.

Jak to jest, że patrzę na nich i się przekonuję na nowo, że są szczęśliwe małżeństwa. Wracali z kościoła, w sumie jej nie widziałam, ludzie zasłaniali, ale on był najbardziej radosnym mężem, jakiego kiedykolwiek spotkałam.

A przecież na tylu, tylu ślubach już byłam. Jak to jest, że wciąż mam ich przed oczami...

piątek, 25 kwietnia 2014

Malwina

Malwina - złożenie słów: zgromadzenie, trybunał sądowy i przyjaciel. Albo po prostu od nazwy kwiatka (malva po łacinie).

Są takie miejsca, gdzie dobrze mieć przyjaciół. Trybunał sądowy z pewnością do takich należy:) Dobrze jest też mieć przyjaciół, którzy potrafią osądzić. Od czasu do czasu przydaje mi się usłyszeć: "Majka, rusz d... i zrób coś ze swoim życiem". 


środa, 23 kwietnia 2014

Logoterapia na co dzień, cz.1

Frankl pisze, że aby być szczęśliwym należy nie dążyć do szczęścia:) Innymi słowy, szczęśliwi będziemy dzięki spełnianiu w naszym życiu jego sensu. A czym jest ten sens? Niektórzy widzą go w kochaniu drugiej osoby, inni w poświęceniu dla jakiejś ważnej sprawy, inni w karierze naukowej albo sportowej. Nasze małe sukcesy na tej drodze dadzą nam szczęście. Tymczasem gdy szczęście staje się celem samym w sobie, przestaje być osiągane. Przykład (mój pomysł, nie Frankla): jeśli ktoś obżera się słodyczami dla przyjemności jedzenia słodyczy, wkrótce mu się przejedzą. A jeśli sięga po nie od czasu do czasu, wciąż mu smakują.

Oczywiście najpełniej, najbardziej stajemy się Ludźmi, gdy ten sens to wyjście w stronę drugiego człowieka.
W sumie zgodziłabym się z tym. Mam tylko jedno, duże ALE. Zwłaszcza nam, chrześcijanom, łatwo przegiąć w tym wychodzeniu do drugiego człowieka.: "Zapomnij o sobie!". Chyba słyszeliśmy nie raz coś w ten deseń. Tyle, że nam nie wolno o sobie zapomnieć. Nam nie wolno siebie wyrzucić do kosza w imię czynienia dobra innym ludziom. Jesteśmy stworzeni po coś, tak wierzę. Każdy z nas konkretnie właśnie taki, jaki jest. To ważne zadanie, żeby odkryć, jakie są nasze zdolności, jakie mamy marzenia, jakie pragnienia, aż po te na samym dnie serca. Dopiero gdy wiemy, kim jesteśmy, możemy się stać bezinteresownym z siebie darem. I to też trzeba zrobić mądrze.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Kasia

Katarzyna - "gdzie bym nie popatrzyła, to zawsze znaczy czysta"
I dobrze, jest konkret.

Z tą czystością to bywają problemy. Czasem tak wielkie jak stąd do Warszawy (jestem na Śląsku Opolskim). Można ją rozumieć tylko w seksualnym kontekście. Można też popatrzeć bardzo szeroko i rozumieć ją jako "zgodność intencji z działaniem". Innymi słowy, mam "czyste intencje", robię to, co myślę, a myślę, żeby zrobić coś dobrego.
A ja chciałabym popatrzeć na nią w kontekście związkowym, ale nie tylko seksualnym. Dla mnie to staranie się, żeby tej drugiej osoby w żaden sposób nie "użyć" do swoich celów. Czyli ta osoba nie służy mi do zaspokajania moich potrzeb, do spełniania moich życzeń, do wypełniania moich oczekiwań. Jasne, to się dzieje, ale to nie może być cel tej relacji. Nie mogę być z kimś, żeby:
- nie czuć się samotnym,
- zaspokoić tą drażniącą i wiecznie dającą o sobie znać potrzebę bliskości,
- podbudować sobie samoocenę,
- zrealizować swoją misję życiową,
- wypełnić oczekiwania bliższej i dalszej rodziny,
- lub swoje własne.
- było z kim chodzić do kina,
- albo po górach,
- i tak dalej.
Nie wolno mi użyć tej drugiej osoby do swoich celów. Bo to są "nieczyste intencje", bo to jest jej "zużywanie". Ona już nie będzie taka sama, jak na początku, bo coś jej zabiorę. A jak się coś zabierze, to ciężko to potem odbudować. Choć da się, jakby co.

To tyle o czystości. A na koniec militarny akcent:
"Małżeństwa, które mają za sobą 50 lat pożycia, dostają odznaczenie od prezydenta. A niektórym małżeństwom już po kilku latach należy się największe odznaczenie bojowe - Virtutti Militari" (Artur Andrus)


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Odbijany trwa

Postanowiłam zebrać refleksje z kilku ostatnich dni:

Wielki Czwartek
Kiedy stoisz sobie w kościele i nagle robi Ci się niedobrze, masz mroczki przed oczami a kolana zaczynają się uginać, nie licz na to, że samo przejdzie. Udaj się w kierunku wyjścia, nie zwlekając.
Ta zasada odnosi się chyba też do innych miejsc.

Można przy okazji doświadczyć pomocy i zatroskania wielu postronnych ludzi. "Żyje Pani?"

Wielki Piątek
Chciałam napisać jakiś komentarz po obejrzeniu (po raz pierwszy) "Pasji". Ale chyba nie dam rady.

To napiszę ogólnie: mam taki pomysł, dlaczego uczniom (mężczyznom) było tak trudno wytrwać pod krzyżem, a kobiety dały radę. Myślę, że mężczyznom było trudno znieść to, że nie są w stanie nic zrobić. Jako główny motyw życia dostali działanie, kopanie w tym ogrodzie, doglądanie go, nazywanie zwierząt i takie tam rzeczy. Po katastrofie ich zadanie się nie zmieniło: mieli zdobywać pożywienie "w pocie czoła". Tymczasem Jezus w momencie swojego pojmania kazał im zrobić coś zupełnie innego. Kiedy Piotr próbował właśnie działać i wziął się za obcinanie uszu, został wyraźnie zastopowany. Uczniowie po prostu nie mogli się w tym odnaleźć.
A kobiety? One w momencie ich stworzenia stały się tymi, które towarzyszą, stoją u boku. Zatem prościej im było po prostu trwać przy Jezusie.
Pozostaje nam jeszcze jedna zagadka do rozwiązania: co robił pod krzyżem św. Jan. Wydaje mi się, że po prostu znalazł sobie "coś do roboty": opiekował się kobietami, zwłaszcza Maryją.

Wielka Sobota
Po wielkich wydarzeniach przydaje się wielka cisza.

Niedziela Zmartwychwstania
To naprawdę, naprawdę daje nadzieję. Czego mamy się bać? Jeśli nawet stracimy wszystko, nikt nie stanie obok nas, a nasze życie będzie jedną wielką przegraną.... To i tak możemy zacząć od nowa. Bóg umarł, nie ma możliwości, żeby przeżył to, jak go zamęczyli(śmy). A teraz żyje znów. Wielu ludzi go widziało. Wielu oddało za tą prawdę życie. Jeśli nawet śmierć nie jest w stanie nas pokonać, to kto jest?

czwartek, 17 kwietnia 2014

Kiedyś ...

... kiedyś będę miała dom z solidnym zamkiem w drzwiach.
... kiedyś będę mogła po prostu wyłączyć telefon.
... i nie będzie mi szkoda wyrzucić przez okno laptopa.
... kiedyś będę miała odwagę, żeby napisać parę listów, powiedzieć w nich, jak jest naprawdę.
... kiedyś znajdę taki czas, żeby być daleko od wszystkiego.
... i jeszcze kiedyś nauczę się nie myśleć.


Problem w tym, że nie potrafię mówić o problemach. Wydają mi się drobne, takie małe mrówki, a niech sobie łażą po rękawie. A potem pojawiają się kolejne i kolejne, ktoś doniesie swoje, ktoś się będzie chciał podzielić, ktoś przez przypadek zostawi. Czasem trafiam do miejsc, gdzie jest ich wiele. Kolejne się przyczepią. Przychodzi taki moment, że już nie daję rady ich nieść. Zbyt wiele. A przecież są takie drobne, maleństwa. Przecież inni niosą większe ciężary.

Oki, to mój błąd. Funkcjonowanie na zasadzie: "domyśl się". A przecież już mi ktoś mądry powiedział: "musisz krzyczeć o miłość".

Ale czego bardzo, bardzo nie potrafię ogarnąć (taka mrówa ogromna), to bycia pomiędzy. Ktoś chce tego, ktoś chce tego. A Ty, Maju, zrób tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. "Zrób tak, jak Ty chcesz" słyszałam.
W takich chwilach chcę tylko spakować plecak i odejść.

Wszystko będzie dobrze, wiem. Ogarnę, a właściwie, samo się wszystko ogarnie. Tak naprawdę nie samo, tylko z solidną pomocą z góry. Ja wiem, czemu tak się teraz dużo rzeczy nawarstwia. Końcówki są zawsze trudne. Za tydzień życie wróci na tryb "codzienność". Będzie prościej.
Jest dobrze. Chciałam tylko napisać, żeby się wygadać. Żeby tyle nie myśleć. Pomogło, dziękuję.

środa, 16 kwietnia 2014

Maria

Maria - dająca radość

Formy: Mirjam, Marjam (hebr.), Mariam (hebr. NT), Maria, Marusza, Masza, Maszka (od form rosyjskich.), Marianna, Maryna, Marzanna (staropol.), Marie, Marion (fr.), Marija, Meri (ros.) Marysia, Marylka, Mania, Mańka, Maryśka, Mery, Marycha (nowopol.) 

Radość w tylu formach:)
Przyda się nam w nadchodzącym czasie.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Justyna

Justyna - żeńska forma imienia Justyn

I znów ci mężczyźni...
Ledwo udało mi się pogodzić, że pochodzę z tego żebra.
Mogę przyznać, że to nie przedstawicielka mojej płci wymyśliła dynamit, kulistość ziemi, samochód i przekład Pisma św. na łacinę (aczkolwiek kobiety odkryły polon, rad, zmywarkę i pampersy), (aczkolwiek, gdyby nie to, że żona Forda, który wymyślił Forda, wzięła do tego samochodu dzieci i pojechała na zakupy, wynalazek by nie wypalił - wszyscy bali się siąść za kółkiem). Naprawdę mogę się z tym pogodzić.

Ale trudno mi przyznać rację temu, że: to mężczyźni sprawiają, że kobiety czują się wartościowe.

Jasne, oczywiście, nie tylko oni. Jasne, powinnyśmy same być świadome tego, jak jesteśmy wyjątkowe. Wypadałoby obiektywnie poznać swoje wady i zalety, odkryć swoje piękno, sprawdzić się w działaniu. I wtedy powiedzieć sobie: "Jestem piękną kobietą. Mam duży potencjał i siłę, by go zrealizować". No masz. Tak Ty. I co, wierzysz mi? Ja sama sobie nie wierzę.

Tak, byłoby pięknie, gdybyśmy same potrafiły znaleźć w sobie swoją wartość. Albo jeszcze lepiej - w Bogu. Ale czy są takie kobiety?  Tak?  - bardzo proszę, napisz w komentarzu, jak to jest (kanonizowane się nie liczą). Dla mnie to jakiś ideał, do którego byłoby fajnie kiedyś dojść.

Po wieloletnich obserwacjach formułuję wniosek: najbardziej buduje poczucie wartości mężczyzna, który dostrzeże nas i się nami zachwyci (i to w jakiś sposób wyrazi:)). Na dowód: wiele opowieści dziewcząt, które czują się beznadziejne, jakieś takie gorsze, niespełnione - bo nie są w związku. Na dowód: rosnące poczucie własnej wartości u wielu dziewcząt, które zostały zauważone, pochwalone, podrywane, podziwiane, czy w końcu pokochane.

Na drugi rzut oka dopiero, widzę, że to nie jest słabość kobiety. Podobnie jak ona potrzebuje dopełnienia przez mężczyznę, tak samo i on jej potrzebuje. Bez niej nie będzie w pełni sobą. Kurczę, nie mam pojęcia, jak czują mężczyźni i ciężko mi to sobie wyobrazić. Ale spotkałam paru przedstawicieli tego gatunku, którzy zrobili w swoim życiu prawdziwą rewolucję: bo spotkali kobietę, którą pokochali. I potrafią naprawdę wyjść z siebie (i zza laptopa), zachowywać się niesamowicie, kreatywnie, troskliwie i odpowiedzialnie. A przedtem nikt by nie podejrzewał, że jest w nich tyle energii i pasji.

Potrzebujemy siebie nawzajem. Strasznie to słabe, ale piękne w swojej słabości.

a Justyna znaczy sprawiedliwa, prawa, odpowiednia; taka, jaka ma być.

środa, 9 kwietnia 2014

Jak przygotować ślub i wesele?

Po pierwsze: spokojnie. To da się zrobić dobrze. Tak, w 10 miesięcy.

Po drugie: organizacja. Na początku może dopaść Cię lekka histeria. Wydaje się, że jest niesamowicie wiele spraw do załatwienia i to na JUŻ. Kilka - tak, ale większość może poczekać. Dlatego warto zrobić sobie tabelkę: wypisać miesiące do uroczystości, następnie wpisać w każdy to, co jest do załatwienia.
Np. dla ślubu we wrześniu:
styczeń - sala, zaliczka, zarezerwuj datę w kościele
luty - sukienka, rozejrzeć się za kursem przedmałżeńskim,
marzec - kurs przedmałżeński
Taka tabelka naprawdę zdejmuje połowę stresu. Martwisz się tylko tym, czym akurat masz się martwić w danym miesiącu. Dla robienia tabelek polecam SmartArt w Wordzie - estetyczne i przejrzyste.

Po trzecie: wizja. Fajnie, jeśli mniej więcej wiecie, czego chcecie, w jakiej formie i za ile. Jeśli nie bardzo wiecie,  przyda się Wam punkt 3a.

Po trzecie: słuchanie. Warto zapytać kogoś, kto właśnie przechodzi podobną drogę i jest już na jej finiszu, co i jak załatwiał. To bardzo uspokaja, gdy się nagle okazuje, że są sale, których nie trzeba zamawiać z dwuletnim wyprzedzeniem.
Poza tym wysłuchaj uważnie opinii Twojej rodziny, przyjaciół, znajomych i ludzi spotkanych w cukierni na temat Twojego ślubu i wesela w najdrobniejszych detalach. Oni naprawdę chcą dobrze. I mają wiele przydatnych informacji. Wysłuchaj, przemyśl i wybierz to, co najbardziej Wam odpowiada. Aha, naprawdę nie musisz podejmować wszystkich decyzji już teraz. Nie wahaj się używać słów: "Jeszcze o tym nie myśleliśmy". Np. jeżeli na więcej niż 6 miesięcy przed ślubem ktoś pyta, jaki będzie napis na samochodzie wiozącym Was do kościoła.

Po czwarte:  odmawianie. Dopadnie Cię spora grupa osób, która będzie Ci proponować załatwienie różnych spraw taniej, przez znajomych. I tu zasada podobna jak wyżej: wysłuchaj, przemyśl, zdecyduj się tylko na to, co Ci pasuje. Jeżeli uprzejmość jest jedynym powodem, dla którego na coś się zgadzasz - nie rób tego.

Po piąte: pieniądze. Pewno dojdziesz do momentu, w którym westchniesz i powiesz: "szkoda, że mnie nie stać na... tą kieckę/ten hotel/tą ręcznie robioną miotełkę do stłuczonych kieliszków ".  I łapiesz lekkiego doła. Posłuchaj, czy o pięknie Twojego ślubu świadczą te drobiazgi? Dlaczego ten dzień jest dla Ciebie wyjątkowy? Czy dlatego, że będziesz mieć białą sukienkę? 5-cio gwiazdkowy hotel? Miotełkę?
A może: jest ważny dlatego, że właśnie z tym mężczyzną staniesz przed ołtarzem. Jeśli to jest dla Ciebie najpiękniejsze w tym dniu - uwierz - bez względu na to, za ile coś na siebie włożysz, za ile zjesz obiad i za ile pozamiatasz te kieliszki - i tak Twój ślub będzie wspaniały a Ty najpiękniejsza.

Po szóste: wybieranie. Zanim kupisz sukienkę, zrób sobie listę wszystkich przyjaciółek, które musisz ze sobą zabrać. Staraj się żadnej nie pominąć, bo będzie Ci wstyd. Z każdą idź co najmniej raz na mierzenie. Bawcie się dobrze, słuchajcie się nawzajem, mierzcie wszystko, co Was zainteresuje. Wspomnienia z tych dni są bezcenne:) A potem idź i wybierz sama.

Po siódme: negocjowanie. Czasem bywa tak, że trzeba iść na kompromis ze światem i zrezygnować z jakiegoś Waszego pomysłu. Nie warto ryzykować relacji dla wielomiesięcznych negocjacji. Daruj sobie ten stres.  Podobnie jak w pkt.5 - pamiętaj, co jest najważniejsze tego dnia.

Po ósme: pozwól sobie pomóc. Zorganizuj ludzi. Niech brat ogarnie fotografa, mama tort, przyjaciółka - strojenie sali. Nie zapomnij o swoim narzeczonym! Jesteście drużyną, macie potem wspólnie organizować sobie całe życie. Nie daj sobie wmówić, że "on się nie zna". Jasne, na strojeniu kościoła może tak, ale zapewne doskonale ogarnie kurs przedmałżeński, obrączki, Twoją chwilową panikę, perfekcjonizm i zestresowanie.

Nie martw się, gdy nagle część przygotowań szlag trafi.
Zacznij od nowa po raz drugi.
Po raz trzeci.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Agnieszka

Agnieszka - baranek (od łac. agnus, agna); czysta, dziewicza (od gr. agne)

Po prostu: chodząca niewinność:)


Bajeczka z Disney Pixar wzięta
(link do filmu zżarły wilczęta)

Słuchajcie ludziska jak w życiu się plecie, niedawno całkiem to było. 
Na dzikiej wyżynie, w dalekim powiecie, gdzie owce hodują na runo. 
Jagnię tam młode roślinność zżerało, o wełnie tak lśniącej, że oko bielało. 
Radości i dumie zaś upust dawało, skwapliwie po stepie, stepując non stop.

Faunie lokalnej w smak były te pląsy, 
w tany wiec ruszała rzucała, precz dąsy aż trzęsły się pióra, łuski i wąsy. 
Aż tu któregoś razu … 

(włączamy wyobraźnię - pojawia się wredny wełno-biorca i goli jagnię na łyso)

I wtedy opodal rozszedł się tętent
 Hulaj-Lama przybywał wesół i kontent. 
Ten szwagier nessiego i kumpel yeti’ego 
zatroskał się dolą jagnięcia łysego.
 
- sie masz, co tam kolego ? 

- niefart mnie dzisiaj spotkał koszmarny,
 taniec mi przerwał cham pewien agrarny,
 wełny pozbawił w sposób dość ordynarny.
 Rozumiesz więc chyba że nastrój mam marny. 
A kolegów mych byłych śmiech tnie mnie jak nóż, 
żem goły i odcień mam – gaciowy róż. 

- róż, róż a złego w tym cóż ? na chandrę ty humor swój złóż, 
nie zważaj na kolor, mówię stop Ci, czyś różowy, w bordo albo i w kropki. 
Bo czasem jest miło a czasem nasz doła. Gdy cię życie pobija, popatrz dokoła ,
 masz głowę i tułów i nóg trzy plus jeden, więc nie becz baranie bo kłopot jest żaden.
 Jeśli idzie o taniec to na moje tak oko, zajść mógłbyś wierz mi bardzo wysoko, 
odbij się mocno aż po nieba strop, z kopyta wal w glebę boś dzielny jest chłop.
 Hop, chłop nie jełop,  odbijany się zwie, taniec tych wszystkich co siedzą na dnie.

Odtąd gdy wiosną, gdzieś w drugim kwartale, zjeżdżają na hale fryzjerzy brutale, 
i golą na zero znów baraninę, spokojnie to znosi, dość dzielną ma minę.


niedziela, 6 kwietnia 2014

Ciemna noc goryczy

Wracamy do Rut, dawno o niej nie było.

Jest taka scena, gdy Rut i Noemi przychodzą do Betlejem. Zapewne wszyscy się na nie gapią. Ludzie z wioski wychodzą przed domy, szepczą. Niektórzy podnoszą ręce w geście pozdrowienia. Wszędobylskie, bose dzieci plączą się pod nogami. Noemi rozgląda się, poznaje niektóre twarze, zatrzymuje biegające maleństwa, głaszcze je i mówi coś w stylu: "Ty musisz być Josef! Och, jak urosłeś!"
A może nie tak. Może idzie przed siebie ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. Nieobecna. Jakby w ogóle nie słyszała szeptów i komentarzy. Jakby zniosła w życiu już tyle, że co jej tam takie drobne drwiny. Śmierć męża, synów, samotność. Perspektywa nędzy. A przecież miało być tak cudownie! Jakie nadzieje mieli, gdy wyjeżdżali!  Nawet trochę im zazdroszczono... Opowiadano, jak to ta Noemi ma się dobrze. A teraz wraca tu, upokorzona, przegrana. Sąsiadki kiwają głowami nad jej nędzą i mówią: "Więc to jest Noemi!*" Za nią podąża niepewnie wystraszona Rut.
Podchodzą do niej jakieś dobre serca. Witają, pocieszają... Ale na ten moment nie są w stanie przebić skorupki bólu, którą Noemi się otoczyła. To, kim jest, wydaje jej się fałszem, jakimś śmiechem Pana Boga.
Dlatego mówi: "Nie nazywajcie mnie Noemi [słodka], ale nazywajcie mnie Mara [gorycz] (...)* "

Ciemna noc goryczy. Gdy miało być tak pięknie, gdy pięknie się już zaczynało. Nagle wracasz do punktu wyjścia. Pobita, ogołocona, odarta ze złudzeń. Jaki Twój zysk? Ot, ta przestraszona dziewczyna, którą ciągnęłaś za sobą tyle dni. W głębi duszy żałujesz, że nie byłaś twardsza, że nie zmusiłaś jej do pozostania w domu. Wiesz na co ją skazałaś? Ona tu zawsze będzie obca, ta gorsza, ta niegodna. Nikt jej nie zechce, a Ty... spójrz prawdzie w oczy - jesteś już za stara.
Patrzysz na nią, czekasz na wymówkę z jej strony, na żal, wyrzuty. A ona tymczasem... uśmiecha się niepewnie. Widać, że się boi, ale stara się być dzielna. Spogląda to na biegające dzieci, to na krąg przyjaciółek. "To gdzie nasz dom?" pyta. Jej spojrzenie jest pełne... miłości.
A więc jednak coś Ci pozostało. Jest jakaś mała gwiazda w tej ciemnej nocy.

https://www.youtube.com/watch?v=PgGUKWiw7Wk

*Księga Rut, 1,19-20

czwartek, 3 kwietnia 2014

Małgorzata

(i po co ludzie ćpają? świat wygląda cudnie nierealnie, gdy się ma wysoką gorączkę)

Małgorzata - perła po prostu

Biała, okrągła, kunsztowna, elegancka, symbol bogactwa i dostojnej kobiecości. Ale żeby się taka stała, zaczyna jako niepozorny pyłek, wpadający w miejsce zupełnie dla niego nieprzeznaczone - do wnętrza ciała morskiego żyjątka. Te zaś, żeby przeżyć (zapewne nieustanne swędzenie doprowadza je do nerwicy), otacza ów pyłek kolejnymi warstwami perłowej masy. I tak z biegiem czasu powstaje coraz większa i piękniejsza perełka. Ale brakuje jeszcze jednego - ktoś ją musi znaleźć, wyrwać z bezpiecznego domku, oczyścić. Dopiero wtedy lata spędzone na wzrastaniu w ukryciu owocują.


środa, 2 kwietnia 2014

Znam kogoś, kto jest nieskończenie kreatywny

Coś takiego w sobie mamy, tzn. my kobiety, że lubimy sobie w głowie dopowiadać ciąg dalszy wydarzeń. Może on prowadzić do jakiejś katastrofy: będę musiała wziąć warunek - ale za co? - pójdę do pracy - ale nie mam czasu - zawalę magisterkę - zawalę studia - pójdę do pracy - nikt mnie nie będzie chciał...
Zanim się zatrzymałam, wylądowałam w blaszaku pod mostem. Uwaga: po prostu nie miałam wpisu z jednego przedmiotu.
Pamiętam też gimnazjum, gdy jeden sygnałek od pewnego kolegi sprawił, że zaplanowałam już naszą wspólną przyszłość:) 

Realizm, Majka, realizm, trzymamy się ziemi. Jedna z Was poradziła mi kiedyś: przy podejmowaniu decyzji zaznacz sobie te problemy, które są tylko "w Twojej głowie" i wiecie co? Połowa mi odpadła.

Ale miało być o kimś Innym. Bo On ma nieskończenie bardziej kreatywne pomysły na dalszy ciąg wydarzeń.  Czasem udaje mi się po prostu zostawić to, co ma się dziać Jemu. Dziwnym trafem właśnie wtedy dzieją się cuda.* 


*Przez cud rozumiem absolutnie niemożliwe pozytywne rozwiązanie danej sytuacji, o którym nie śniło mi się pomyśleć.