czwartek, 26 czerwca 2014

wyżyny

Dzisiaj zrealizujemy powód 2. posiadania bloga:) Taki dosyć sparafrazowany cytat, który mnie wczoraj wieczorem uderzył i zwalił z nóg (na szczęście leżałam):

Ślubujemy komuś miłość do śmierci. I tak, rozumiemy to dobrze, że zobowiązujemy się kochać aż umrzemy. Ale można to jeszcze rozumieć inaczej: będę Cię kochał, choćbym miał przez to umrzeć. Innymi słowy: jeśli moje bycie z Tobą będzie takie, że mnie doprowadzi do śmierci, to zgoda. I tak będę z Tobą. Czaicie w ogóle jakie to jest wyznanie miłości?

Nie, nie czaimy:) Po raz kolejny katolicka wizja małżeństwa jest taka, że nie ogarniam:)

* (27.06)
Doszłam do wniosku, że tego typu haseł nie powinno się wyrywać z kontekstu, bo mogą być opatrznie zrozumiane. A więc:

Powyższy cytat (a właściwie parafraza cytatu) pochodzi z Pomarańczarni: cyklu wykładów (konferencji) mówionych przez dominikanina o. Szustaka. Sezon II, konferencja 27. Jakby ktoś chciał - mam, pożyczę.
Czyli: to nie są słowa papieża ani oficjalny dokument:)

Kontekst: O. Adam mówił o związku, podstawach związku. Opierał się na analizie Pieśni nad Pieśniami. Tam jest taki fragment jak opisywane są cztery zapachy, którymi charakteryzuje się ukochany/na. Tak jest wyjaśniana ich symbolika:
mirra - czyli coś, dzięki czemu składano ofiary. Oznacza to, że prawdziwa miłość jest wierna - ofiarowana tej konkretnej jednej osobie (i tu była wspomniana powyższa sprawa ze śmiercią),
cynamon - daje taki silny zapach, że żaden inny już nie pachnie. Oznacza to, że związek ma być taki, żeby chronił od zła, by ludzie się w nim wspierali, czuli bezpiecznie.
wonna trzcina - trzciną posługiwali się pisarze. Oznacza to, że w związku ma być dialog, rozmowa, otwartość na siebie nawzajem. Nawiasem mówiąc: trzcina to ok, ale co to znaczy wonna? widział ktoś kiedyś pachnącą trzcinę?
kasja - to w ogóle jest jazda:) nie wiadomo, co to za zapach. Po prostu nie przetrwał do naszych czasów:) wiadomo o nim tyle, że robiono go w jakiś niewyobrażalnie wysokich temperaturach. Trzeba było gotować jakąś substancję w bardzo, bardzo gorącym wywarze. Oznacza to, że po pierwsze: w związku musi być namiętność. Ks. z kolei Maliński mówi, że jak dwoje ludzi nic do siebie nie ciągnie, to mogą założyć spółkę biznesową albo być wspaniałymi przyjaciółmi ALE związku z nich nie będzie. Po drugie: potrzebne jest wzajemne staranie się o "temperaturę" w związku. Staranie, by nie wygasło uczucie.
A to wszystko jest połączone oliwą, czyli łagodnością. Traktowaniem drugiej osoby tak, by jej nie zranić, nie skrzywdzić.

I mówi o. Adam, że jak żadnego z tych zapachów w naszym związku nie ma - to lepiej się w niego nie pakować. Lepiej odejść.
A jak są i to wszystkie - to wspaniale:)

I w tym kontekście patrzę na początkowe zdania tego posta.

środa, 25 czerwca 2014

słucham

Często słyszę pytanie: po co ja w ogóle piszę tego bloga?
Myślałam, myślałam i wymyśliłam 3 powody.

1. Gdy ktoś pyta: "hej, co tam?" trudno jest odpowiedzieć: "a wiesz, zastanawiałam się, jak to jest z niepodzielnością serca" albo "nurtują mnie ostatnio kwestie pożegnań". Mówię zwykle o przygotowaniach do ślubu, pracy magisterskiej i przeprowadzce - o myślach jakoś tak głupio mówić. Więc każdy post to jest tak jakby ktoś pytał: "hej, co u Ciebie?" a ja bym odpowiedziała dosłownie, co mam na myśli:)

2. Słyszę bardzo wiele fajnych rzeczy od innych. Warto to jakoś zachować. Znam dużo ciekawych osób. Dobrze je jakoś zapamiętać. 

3. Blog poprawia mi nastrój. Kiedy mam doła, ale nie megadoła, to staram się jakoś zrobić lub pomyśleć coś motywującego i to napisać. A gdy mam megadoła, to piszę, że jest mi źle i dzięki temu nie obciążam wszystkich wokół nadmiernie.

Dzisiaj spotkałam się z pewną kobietą. Mówiła bardzo mądre rzeczy, nie sprawdziła jednak, czy to, o czym mówi będzie dla mnie przydatne. Nie zapytała, czy ja już te rzeczy wiem, czy je znam. Nie interesowało ją, co o nich myślę. Wyłożyła mi tylko swoją receptę na moje życie.
Jak już mówiłam - to samo w sobie było mądre. Ale sposób, w jaki mi przekazała te pomysły, sprawił, że poczułam się taka... taka malutka, niedojrzała i głupiutka, trzeba mnie za rączkę prowadzić. 
Ok, może i nie jestem życiowym orłem. Na pewno nim nie jestem. Ale dlatego tym bardziej chcę sama iść swoją drogą. Popełniać błędy. Uczyć się na nich. Chętnie przyjmę sugestie, ale nie recepty. Chętnie z kimś pogadam, ale nie będę słuchać instrukcji. 
I sama nie chcę podawać recept na życie. Jeśli tak kiedyś zrobię - upomnijcie mnie wyraźnie, proszę:) 

niedziela, 22 czerwca 2014

w praktyce życia mądrość Wiedźmina

"Coś się kończy, coś zaczyna..."

Najlepsze są takie pożegnania, jak jest co świętować. Jasne, trochę smutno, bo przecież tyle dobra się działo. Tyle chwil takich fajnych, pamiętnych. Wspaniałych ludzi. I czuję, że się zmieniłam i świat się zmienił trochę na lepsze, dzięki temu, co było.

Ale wiem, że pora iść dalej. Coś się musi skończyć, żeby mogło zacząć coś jeszcze lepszego. A nawet nie ma co tak rozkminiać: życie przyniosło zmianę. Przyjmujemy, akceptujemy, widocznie tak miało być.
Fatalistyczne, a jednak tyle w tym pokoju.

"Będziesz miała nowy dom".
No właśnie:)

godzina 1:04.
P. możesz na mnie krzyczeć.

Tymoteusz, Karol

może macie rację, chłopaki... Dlaczego się ograniczać tylko do imion żeńskich?

Tymoteusz - ten, który czci Boga 

Z takim imieniem to przerąbane być ateistą.
 
Karol - mężny człowiek, wojownik (po frankijsku), człowiek, mąż (staroskandynawskie).

Uwaga! "Król" pochodzi od "Karol", a nie odwrotnie:)
Wniosek: Ci, którzy rządzą, powinni być mężni (czy koniecznie mężczyźni? czy kobieta może być mężna? zamężna - tak, ale mężna?).  




piątek, 20 czerwca 2014

Merida

Merida - ta, której udało się zdobyć wysokie znaczenie wśród ludzi, lub po prostu nazwa meksykańskiego miasta, pochodzenie oczywiście hiszpańskie.

A kto z nas by nie chciał mieć wysokiego znaczenia u ludzi...

Nie chodzi mi o władzę, np. takie miejsce w Radzie czy na liście wyborczej. Nie każdy się do tego nadaje. Poza tym, wystarczy tylko popatrzeć na naszych polityków: ich korzystanie z władzy = niskie znaczenie u ludzi. Przynajmniej większości z nich. Większości ludzi. Większości polityków.

Znaczenie u ludzi jest wtedy, gdy słuchają, co masz do powiedzenia. Gdy szanują Twoje zdanie, ma ono jakiś wpływ na decyzje rozmówców. Może nie na 100%, ale zawsze choć trochę.
Znaczenie u ludzi wiąże się z tym, że masz możliwość iść swoją drogą. Mniej lub bardziej dostosowaną do innych, ale swoją.
I jeszcze z tym, że jesteś zarówno twórcą, jak i wykonawcą zmian w świecie, tym skrawku świata, który jest Ci dany.

I tylko myślę sobie, że znaczenie u Boga wygląda inaczej...

I jeszcze myślę, że znaczenie u ludzi nie jest tak ważne, jak znaczenie u konkretnych osób.

https://www.youtube.com/watch?v=QDJtQlDT9bw

środa, 18 czerwca 2014

Praca magisterska, level: składanie w sekretariacie

Wgrana w system,
wydrukowana,
stermobindowana.

Zrecenzowana,
oprawiona.

Sprawdzona,
zbindowana tym razem normalnie.

Moja biedna praco... ale Cię tarmoszą.

piątek, 13 czerwca 2014

Martyna

Martyna - kolejne imię z serii należąca do... tym razem jest to bóg wojny, Mars. Pochodzenie oczywiście łacińskie, rzymskie.

"Na środku mostka zatrzymało się również zimowe jagnię.
- Chodź! Już niedaleko! Prawie ci się udało!
- Wiem - oznajmiło zimowe jagnię. I nadal stało. Głowę trzymało wysoko. Spoglądało roziskrzonymi oczyma.
- O co chodzi? - zapytała Matylda
- Chcę dostać jakieś imię! - zameczało zimowe jagnię. - Teraz. Zaraz. Natychmiast. Bez imienia dalej nie idę!
Daleki chrzęst i trzask. Teraz owce były już pewne - coś szło za nimi przez las. Szybko i głośno. Coś dużego.
- Tam coś jest! - zameczał zaniepokojony Ramzes. - Musisz przejść! My wszyscy chcemy za most! Nie chcemy zostać po wilczej stronie!
- Wiem - powtórzyło zimowe jagnię. I daje stało. - Chcę dostać jakieś imię! - powtórzyło.
Owce spojrzały po sobie bezradnie.
- My...ekhm... my nie mamy żadnych imion - powiedziała Cordelia bezradnie.
- Akurat! - zameczało zimowe jagnię. Oczy połyskiwały mu wilgocią - Wszyscy mają imiona! Wszyscy! Tylko ja nie mam!
- Możesz mieć moje imię! - z tyłu zameczał spanikowany Ramzes. - Ramzes to całkiem ładne imię!
- Nie! Ja chcę własne imię!- Zimowe jagnię tupnęło ze złością. Kładka się zachybotała.
Owce nasłuchiwały. Nie było wątpliwości - trzaski stawały się coraz bliższe.
Otello powoli przytruchtał do zimowego jagnięcia.
- Złaź z mostu - powiedział cicho - Albo cię zrzucę."

(L. Swann, Triumf owiec)

czwartek, 12 czerwca 2014

Kwestia niepodzielności pewnych wielkości

Taki czas, że angażujemy się w wiele spraw: studia, dlatego tu jesteśmy; wspólnota lub jakaś organizacja; sekcja zadaniowa w tejże; wolontariat; albo dwa wolontariaty. Z wieloma ludźmi łączą nas niteczki relacji. Żeby były sensowne, trzeba je wiązać co jakiś czas supełkami spotkań, najlepiej twarzą w twarz. Jeszcze mamy rodziny. A czasem jesteśmy w związku (last but not least).

Są osoby, które potrafią ogarnąć wiele spraw i robić to dobrze. Zwykle śpią po 2 godziny na dobę. Żeby nie było - ja to naprawdę podziwiam, super organizacja czasu, samozaparcie, zdolność do poświęceń. Jednak wiem, że tak nie potrafię.

To nie jest kwestia czasu. On na rzeczy najważniejsze zawsze się znajdzie. Jak powiedział pewien D., ostatnio wielokrotnie cytowany: "największym kłamstwem świata jest brak czasu i pieniędzy". O co więc chodzi?

Ja nie potrafię podzielić serca. Są sprawy, które da się zrobić "rzemieślniczo". Owszem, pracuję dobrze, rzetelnie, za co jestem odpowiedzialna - to zrealizuję. Ale nie wkładam w to uczuć. Tak mam ze studiami (poza specjalizacją). Generalnie mało mnie obchodzi, co kto o mnie myśli, czy moje bycie tam coś zmieni, ile z tego wyniosę. Jasne, im więcej dobra, tym lepiej. Niewiele jednak w tym serca. Byle przejść przez to na spokojnie, na poziomie wymagań koniecznych.

Niektórych spraw nie da się przeżyć w ten sposób. To są te naj, najważniejsze, na których mi bardzo zależy. O nie się troszczę, martwię, staram się. Jak coś nie wyjdzie, to mi smutno; jak wyjdzie, to czuję, że żyję. One rozwijają, uczą najbardziej. Ale mam tego za dużo... Myśli przy jednym, myśli przy drugim, kolejnym... Serce niespokojne, więc wyłączam zaangażowanie. Zamiast czerpać i wzrastać- zaliczam.

Nie chcę tak i też nie chcę chodzić taka podzielona. Nie potrafię. Więc wybieram i choć mi smutno, że coś się kończy, spokojniej jest we mnie.

wtorek, 10 czerwca 2014

Zuzanna

Zuzanna - z hebr. szoszana (tak się jakoś wymawia); lilia

Zuzannę (tę biblijną) lubię, bo potrafi podejmować decyzje (wbrew temu, co się sądzi o płci Pięknej).

Może najpierw jej historia. Była żoną bogatego gościa, imieniem Joakim. Cała akcja dzieje się w Babilonie, czyli miejscu, gdzie nie najlepiej się dzieje (Żydzi są tam w niewoli). Tymczasem wspomnianemu małżeństwu dni upływają w dostatku. Mają nawet ogród. Niby nic, ale jak człowiek popatrzy, gdzie leży ten Babilon (zwrotnikowe upały są tam normą) lub mieszka w kamienicy w centrum, to doceni:)

Nie przedłużając: Zuzanna była "piękna i bogobojna". Dwóch starców, o dość wysokiej pozycji w mieście, zaczęło jej pożądać. I to tak, że: "zatracili rozsądek i odwrócili oczy, zaniedbując spojrzenia ku Niebu i zapominając o sprawiedliwych sądach". Wyczaili, że od czasu do czasu Zuzanna sama się kąpie w ogrodzie. Pewnego dnia, gdy odesłała służące, podeszli do niej i zagrozili, że jeśli nie prześpi się z nimi, to ogłoszą wszem i wobec, że był tu z nią młodzieniec, kochanek.

Beznadziejna sytuacja. Albo zdradzić męża, albo być oskarżoną o zdradę i w konsekwencji być skazaną na śmierć. Dla Zuzanny jednak nie tu toczy się wybór. Jeśli ulegnie starcom - nie będzie wierna sobie, temu w co wierzy, temu, komu ufa. Zaczyna więc wołać o pomoc. Przybiegają ludzie, a starcy oskarżają ją.

Prowadzi się więc Zuzannę na sąd. Przychodzi ze swoimi dziećmi, rodzicami, bliskimi. Wszyscy płaczą. Starcy podchodzą do niej, kładą jej ręce na głowie, i opowiadają taką bajeczkę, że gdy przechadzali się po ogrodzie, zobaczyli Zuzannę z kochankiem. Widząc to, podbiegli do nich, ale ów mężczyzna uciekł. Schwycili więc Zuzannę, ale ona nie chciała powiedzieć, kim on jest.

Było ich dwóch, starszych w Radzie, mężczyzn. Uwierzono im. Zuzanna, słysząc wyrok skazujący ją na śmierć, powiedziała tylko na głos: Boże, Ty wiesz, że mnie fałszywie oskarżyli.

Nie tłumaczy się. Z resztą, i tak nikt by jej nie wysłuchał. Była "tylko" kobietą. Takie czasy. Jej rodzina, bliscy, nawet mąż - wszyscy milczą. Czują, że coś jest nie tak, kochają ją - przecież z nią przyszli, płaczą. Ale nikt nie staje w jej obronie.

Tylko Bóg. Prorok Daniel, pod Jego natchnieniem, woła, że ta kobieta jest niewinna. Nie był w ogrodzie, nie zna tej sytuacji. Z mocą jednak twierdzi, że oskarżenie było fałszywe. Każe rozdzielić dwóch starców, tak by nie słyszeli swoich odpowiedzi. Po czym pyta się pierwszego, gdzie widział Zuzannę z kochankiem, ten odpowiada: pod dębem. Idzie, pyta drugiego. Ten odpowiada: pod lentyszkiem.

Pomijam pytanie, co by było, gdyby obaj strzelili w to samo drzewo? :) W każdym bądź razie - Zuzanna została oczyszczona z zarzutów.

Chyba nie mam co komentować. Historia broni się sama:)
Księga Daniela, rozdział 13.

piątek, 6 czerwca 2014

Gdy...

Mam zasadę, że nie piszę dwóch postów jednego dnia. Ale ją złamię.

Chcę napisać, że odkryłam trzy nowe rzeczywistości, które dają wielką radość:
- usłyszeć, że wykonało się dobrą pracę,
- zrozumieć, że jest się na właściwym miejscu,
- przytulić się do tego, kogo się kocha.

Dzięki J., dzięki dziewczyny:)

Kiedy...

kiedy umrę kochanie,
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem smutnym.

Czy mnie wtedy przygarniesz,
ramionami ogarniesz,
naprawisz, co popsuł los okrutny?

(Kiedy umrę kochanie, Janusz Radek) generalnie strasznie smętna piosenka.Ale ładna.

Po co udawać, że jest mi dobrze, jak nie jest? Taki dzień... Jasne, mogłabym się zmotywować i machnąć jakiś wesoły post. Poszukać szczęścia wokół siebie. Ja wiem, że ono jest...

siedzi sobie obok i czyta gazetę,
przed chwilą wyszło pobiegać,
śpiewa na cały głos pobożne piosenki,
przyjechało od mamy,
pisze pracę i się cieszy z numerków na dole stron

Jest ich więcej - to tylko te, które spotkałam w ciągu ostatniej godziny. Szczęścia moje, które mi dają wiele radości.  Ale we mnie dziś jej nie ma. Taki dzień...
 

czwartek, 5 czerwca 2014

Praca magisterska - level recenzent; level antyplagiat

Recenzent: "Normalnie recenzuję tylko prace pisane u pana Ł. i pani C. ale ze względu na temat Pani pracy, zrecenzuję Pani."

Wow! Dzięki T.! Ale mam szczęście.

Antyplagiat: 

Cudze chwalicie swego nie znacie,
bowiem nie byliście w antyplagiacie.

Gdzie plotki najświeższe i prawdy poznacie?
Gdzie? Ja wam powiem - w antyplagiacie.

Tam zdementują, że pracę macie
prawie gotową... w antyplagiacie!

Biegaj, załatwiaj, aż zedrzesz gacie
wiesz to, bo byłeś w antyplagiacie.

Wszystko załatwisz - pocieszę ja Cię
no i Pan miły w antyplagiacie.

wtorek, 3 czerwca 2014

Typy usługodawczyń okołoślubnych

1. Pani, pięknie! - spotykany wśród wielu pań sprzedających suknie ślubne. Kobietki te będą rozpływać się ze wzruszenia na widok wszystkiego, w czym się zaprezentujesz. Po wizycie w jednym z salonów, gdzie królowała sprzedawczyni tego typu, przekonano mnie, że pięknie wyglądam w  princesce, prostej sukience, syrenkowej, białej, ecru, gładkiej, wzorzystej i w koronce. Zapewne ładnie by mi też było w worku na kartofle. Bez względu na krój.

2. Zagadać na śmierć - wymarzony typ dla osób, które nie wiedzą nic i nie potrafią podejmować decyzji. Te sprzedawczynie powiedzą Ci wszystko o Twojej figurze, karnacji i kroju stopy. Oczywiście dobiorą adekwatną sukienkę opisując w detalach wszystkie jej detale. Poza tym poinformują, jaka jest pogoda, na ile nie warto odwiedzać konkurencji i co jadły na śniadanie. Często spotykane w sklepach z obuwiem ślubnym.

3.  Mistrzynie obowiązku - zdarza się spotkać przy pierwszym mierzeniu lub w ekskluzywnych salonach, gdzie wchodząc nie sprawiasz wrażenia opływania w gotówkę. Panie te nie podbiegną do Ciebie przy drzwiach, ale poczekają, aż rozejrzysz się i podejmiesz decyzję, że może nie dzisiaj... Jeśli będziesz trwać w oglądaniu sukienek, uprzejmie się Tobą zainteresują. Charakteryzuje je kompletny brak entuzjazmu przy heroicznej próbie bycia dobrą sprzedawczynią dla klienta, który, jak wierzą, i tak nic nie kupi.

4. Szare cienie - to najczęściej młode dziewczyny w wieku studenckim, które dopiero przyuczają się do zawodu. Snują  się za swoimi kierowniczkami i pełnią rolę "przynieś" ("ten model, co wiesz, był tam, gdzie wiesz"), "podaj" ("dajże Pani ten katalog") "pozamiataj" ("idź odwieś te 56257941675 sukienek"). Uwaga! Pękają z dumy słysząc zdanie: "zajmij się Panią, ja wychodzę".

5. Psycholożki doskonałe - potrafią cudownie wczuć się w pragnienia klienta. Jeśli podoba Ci się princeska, będą wychwalały zalety princesek i Twojej pasującej do nich figury. Wychwycą każde zmarszczenie brwi potencjalnej klientki, co więcej lokalizują jego źródło, po czym dyskretnie wspominają, że ten a ten niechciany element sukienki z łatwością da się skorygować. Są zupełnie niepodatne na zachwyty grupy towarzyszącej przyszłej pannie młodej, chyba, że to nie ona płaci. Demaskują się, gdy przychodzimy drugi raz, ale podoba nam się zupełnie co innego.

6. Babki z klasą - Jest ich niewiele, ale to właśnie u nich kupuje się sukienki. Doradzą, acz nie nachalnie. Pochwalą, ale nie wszystko. Zadbają i o potencjalną klientkę, jak o jej grupę towarzyszącą. Podpowiedzą, zadbają o szczegóły techniczne i w odpowiedniej chwili włożą welon na głowę, żebyś wiedziała, że to właśnie ta jedyna. Sukienka oczywiście.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Sekcja Specjalna - Czas znajdywania

Tyle dni nieba nie dotykać,
Tyle lat nie przeczuwać nic,
Tyle chwil stracić bezpowrotnie,
I w ciemności tkwić.


Liceum: Szukaj... szukaj... szukaj... rozeznawaj...  Jestem tu, gdzie zwykle ludzie słyszą Twój głos, odnajdują sens. W końcu -  byliśmy umówieni. A Ciebie nie ma. Milczysz. Znów nie przyszedłeś.


Zasypana ścieżka nętna,
ścieżka trudna, lecz nie błędna.
Ścieżka prosta, ścieżka krzywa,
która z nich jest ta właściwa?
Czy się cofać, czy iść dalej,
dziecko drogie nie wie wcale.
Bo tam mgła i tu, lecz czarna.
Ta niepewność jest koszmarna.
Prześladuje wciąż: „a jeśli?”
Trzeba było wybrać wcześniej.


Początek studiów: Wybrałam, a jednak chyba nie wiem może źle. To poznaję po niepokoju. Niby jest ok. Właściwie. Uczciwie. Serce rozkopane na dwie części, wydobyte na wierzch talenty i umiejętności. Znam siebie na wskroś. Wybrałam. A jednak chyba nie wiem... może źle. 

Tyle dni gonić, nieuchwytne.
Tyle lat błądzić jak we mgle.
Tyle chwil patrzeć i nie widzieć
Nic i mylić się.

Studia w pełni: Moje drugie imię to: stan permanentnej niewiedzy (dobrze, że drugie, bo ile czasu by schodziło na podpisywanie się...). Dobrze więc, odpuszczam. Mam dość. Jednak siebie nie znam. Mam w sobie talenty, których wcześniej nie podejrzewałam. Niestety, są też sprawy, z którymi sobie nie radzę. Zatrzaśnięte drzwi do kilku pokoi w sercu.



Nie trafi Cię żaden piorun, nie huknie grom.
Aniołów chór nie zaśpiewa, nie zagra dzwon.
Miłość zaszepta Ci cichutko. 
Zrozumiesz tylko Ty i Bóg.


4 rok studiów:  Pamiętasz, jak się wtedy modliłam? "Nie pokazuj mi mojej ścieżki. Proszę, popchnij mnie na nią." I tak zrobiłeś, ale to nie był ten długo wyczekiwany snop światła, grom z jasnego nieba. W ciemno trzeba było zaufać. Nie znając celu, więcej - nie akceptując celu, iść. 


Stoję tu, patrzę prosto w światło.
Stoję tu, myśli mkną jak wiatr.
Nagle wiem, to nie jest sen
To tutaj jest mój świat!

Końcówka studiów: Czy to się wie tak nagle, z dnia na dzień? Dziś nie wiem, jutro wiem? Tak - wyraźna jest decyzja. Ale dochodzenie do niej trwa. Tak naprawdę - wiedziałam już wcześniej. Tylko bałam się uwierzyć, że to szczęście może dotyczyć właśnie mnie. 

Może:)