czwartek, 2 października 2014

Mieć czas

Spotkałam ją na głównym skrzyżowaniu Miasta.
- O! Hej!
- Cześć. Dawno się nie widziałyśmy.
Tu nastąpiła zwyczajowa wymiana uprzejmości, opowiadania o wypadkach z życia najbliższego, zakończona (jakżeby inaczej) moim tłumaczeniem, dlaczego wesele było takie krótkie.
- Wszystko ok? - pytam, bo widzę, że nie bardzo.
- A... wkurzam się.
- Jej, na kogo?
- Umówiłam się z koleżanką. Chciała, żeby jej pomóc wybrać buty. I co? Umówiłyśmy się o 15. Ja jej dzwonię... Ja dzwonię!... za 5, żeby zapytać, gdzie jest, bo stoję już na przystanku. A ona... no... że się 20 minut spóźni. I czekam, czekam tu już pół godziny, a jej nie ma! I nie zadzwoni nawet, ani nie napisze.
- A Ty...
- A ja już nie chcę do niej wydzwaniać. Mogłaby się zainteresować, że ktoś czeka. Przecież ja jej mam pomóc, tak? Ona mnie prosiła! Czy Tobie też się wydaje, że ona mnie nie szanuje?
***
W takich chwilach zastanawiam się, jak to było w czasach bez telefonów. Po prostu ludzie umawiali się parę dni wcześniej, gdy się widzieli. I na rzęsach stawali, żeby przyjść na czas, bo przecież druga osoba czeka. Życie było bardziej... ja wiem? - stałe. Ustalone.
***
Usłyszałam go na jednym z przystanków. Mówił do telefonu: "Jadłaś już obiad? ...To Ci zostawię... Spóźnisz się?... Pół godziny? Poczekam.... Nie szkodzi, poczekam."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz