wtorek, 2 września 2014

Monika


jedno z podstawowych imion, pochodzące prawdopodobnie od nazwy rodu.

Za Chiny Ludowe nie potrafię wymyślić czegoś sensownego o znaczeniu tego imienia. Za to o patronce mogę mówić godzinami.

            Na myśli mam św. Monikę. Na hasło: kobieta ogłoszona świętą, widzę automatycznie zakonnicę. A jednak nie w tym przypadku. Monika była żoną (nieco nieszczęśliwą) i matką (równie nieszczęśliwą) (do czasu).
            Skąd to jej nieszczęście? Oczywiście całe zło bierze się z tego, że to rodzice/opiekunowie wybierają pannie kandydata na męża. Przejechała się już na tym plejada gwiazd literatury polskiej (Cześnik z Zemsty, Kurcewicze z Ogniem i mieczem) i zagranicznej (Kapuleci z Romeo i Julii, rodzice Izoldy z Tristana i Izoldy, kto da więcej?). W realnym życiu ta sytuacja również prowadzi do tragedii. Tak, wciąż bywa, że prowadzi.
            Wracając do św. Moniki. Dostał się jej mąż porywczy i złośliwy. Wiele, wiele lat starała się o jego przemianę. Potem jej syn, Augustyn… mówiąc po naszemu: dużo imprezował, wplątał się w sektę i miał nieślubne dziecko. Monika modliła się o jego nawrócenie… 20 lat.
            Dla mnie kosmos. Gdy mam się o coś modlić 20 dni – wymiękam. Z trudem potrafię czekać 20 miesięcy. 20 lat to większość mojego życia… 

            (A w Hymnie do Miłości na pierwszym miejscu: Miłość jest cierpliwa. Nie ma „miłości instant” – zalejesz na gorąco i będzie.)

            Dlaczego Monika to robiła? Po kiego grzyba się tak wysilała? Bo chciała dla swoich chłopaków czegoś więcej, niż mieli. Marzyła, żeby żyli tym, co w jej mniemaniu daje pełnię życia.
       
„Żyj!” życzył mi ostatnio przyjaciel. Zamierzam. W pełni.

Ps: 21… 20…19...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz