piątek, 12 września 2014

Stan na tydzień przed ślubem

Nie jest źle -  większość spraw jest ogarnięta. Gdyby wszystko miałoby odbyć się jutro, to:
miałabym piękną liturgię, z odpowiednim kapłanem i organistą. Co prawda schola trochę by fałszowała, ze względu na śpiewanie bez próby, ale liczę na ich franciszkańskie zdolności prędkiego ogarnięcia chaosu. Miałabym białą sukienkę, z welonem, choć moja fryzura sprowadzałaby się do włosów spiętych gumką. No i nie byłabym umalowana (co by mnie nawet cieszyło), a bukiet zebrałby mój luby na skwerku pod blokiem.
Goście z kościoła do restauracji przemieściliby się piechotą tudzież tramwajem, a tam nastąpiłaby szybka giełda zamiany miejsc (bo są nieprzydzielone). Zapewne okazałoby się, że kilka nakryć brakuje, gdyż Ci, co jeszcze nie potwierdzili przyjścia, z pewnością by się pojawili. Ale w końcu każdy znalazłby swój talerz. Po obiedzie przystąpilibyśmy do tańców, choć nasz pierwszy byłby losowo wybraną melodią ze spontaniczną kompozycją kroków. Ale na pewno wszyscy bawiliby się świetnie:)

Jak ja się czuję?
Czy ktoś wie, na jak długo wystarczy tej adrenaliny? Potrzebuję jeszcze na tydzień z lekkim hakiem. Ten stan ma swoje skutki uboczne, jak: drżenie rąk, napięcie mięśni i trudności z kontrolą reakcji emocjonalnych. Ale za to funkcjonuję jak na gigantycznym spidzie: mam dużo siły, moje myśli są skoncentrowane, skupione na bieżącym problemie. Adrenalina tworzy "szklany sufit" dla negatywnych emocji, pomaga je przejść dość szybko i zająć się kolejnym zadaniem. No i wpływ mojego przeziębienia na funkcjonowanie jest ograniczony.

Jakiego założenia musiałam się pozbyć szykując ślub i wesele?
Jak ktoś mówi, że coś zrobi, to zrobi.

A co okazało się piękną prawdą?
Nie jestem sama z tym wszystkim. Choć często tak się czuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz