Mój mąż akurat ogląda Jedyną Słuszną Telewizję. Mnie ona nie urzeka w podobnie wysokim stopniu, więc piszę tu (choć trzeba przyznać, że leci akurat piękna muzyka).
Teraz wracam do ślubu. Już mi było prościej - od przysięgi czułam się jakoś bardziej... wyluzowana. Śmiać mi się chciało, jak bracia próbowali skoordynować ruchy rąk, podając nam obrączki, mikrofon i tekst równocześnie.
Potem usiedliśmy obok siebie. Znów cały kościół pozostał za plecami. A do mnie zaczęło docierać, co się właśnie stało. I chusteczki się przydały.
Reszta mszy minęła bez zakłóceń. Piękna. Super jest być tak blisko ołtarza. A na zakończenie br. Bł. podszedł, mówił, że podziwia naszą odwagę. Ja też się podziwiam:)
Życzenia... jak już mówiłam, wiele, wiele osób się przewinęło obok nas.
A potem wyście pojechali. Myśmy mieli kilka chwil dla siebie. Jest taki element wesela, którego bardzo nie lubię: wołania "gorzko, gorzko". Co tak ludzi jara, jak patrzą, jak inni się całują? Co my mamy gościom udowodnić? Że się potrafimy całować? Słabe. Strasznie słabe. Jak ktoś potrzebuje korepetycji - niech poogląda Polsat po północy. Jak ktoś potrzebuje dowodu miłości, niech idzie po akt ślubu.
Wesele było piękne. Bardzo mi się podobało. Na pewno trochę dlatego, że takie krótkie:) Ale M. zrobił świetną playlistę. Jedzenie było super (choć zjadłam tylko zupę i pół drugiego dania). Miałam akurat tyle czasu, żeby zająć się tym, co najważniejsze (zatańczeniem z tatą i z chrzestnym, pogadaniem z dziadkami, chwilą wygłupów z dziewczynami). Udało mi się też złapać M. i z nim zatańczyć. (M. nie wiem, czy kiedykolwiek zajrzysz na tego bloga, ale jeśli tak, powtarzam Tobie i całemu światu to, co powiedziałam Ci na sali: Cieszę się, że mam właśnie takiego brata, jak Ty).
I pierwszy taniec wyszedł nam wspaniale:) Choć gdyby goście wiedzieli, ile czasu zabrały nam próby... Ach... całe, wielkie, okrągłe... 3 minuty. I dobrze, że był. Bo w sumie to niemal jedyny mój taniec, zatańczony na weselu z J. Poza nim, zawsze ktoś inny mnie odciągał.
Już koło 19 byliśmy... zmęczeni. Może dlatego, że wszystko się działo dość szybko i musiało być ściśnięte w tej małej porcji czasu. Prezent od mamy... krojenie ciasta... zdjęcia... w międzyczasie porozdawanie paczek...
W końcu wpakowaliśmy się do samochodu. "Jak się czujesz?" zapytał J. Kiwnęłam głową, mając na kolanach dwa duże torty.
Wynieśliśmy prezenty na 3 piętro. Wpakowaliśmy, co się dało do lodówki. W międzyczasie M. przywiózł resztę rzeczy. Zamknęliśmy za nim drzwi.
Wreszcie mieliśmy czas tylko dla siebie.
Nie byłam gościem na wielu weselach. Po pierwsze dlatego, że rodzina rzadko mnie zaprasza, po drugie dlatego, że sama z własnego wyboru często rezygnowałam z prostej przyczyny braku partnera, ale z pełną świadomością przyznaję Ci rację, że najgorszym momentem całego wydarzenia jest "Gorzko, gorzko" i chodź mówię to z perspektywy gościa weselnego, cieszy mnie fakt, że jedna najcudowniejsza panna młoda potwierdza moje słowa :) "Wesele było piękne." dla mnie to zdanie wystarczy za wszystkie szczegóły :)
OdpowiedzUsuń