środa, 24 września 2014

Druga połowa pierwszego z czterech

Mój mąż akurat ogląda Jedyną Słuszną Telewizję. Mnie ona nie urzeka w podobnie wysokim stopniu, więc piszę tu (choć trzeba przyznać, że leci akurat piękna muzyka).

Teraz wracam do ślubu. Już mi było prościej - od przysięgi czułam się jakoś bardziej... wyluzowana. Śmiać mi się chciało, jak bracia próbowali skoordynować ruchy rąk, podając nam obrączki, mikrofon i tekst równocześnie.

Potem usiedliśmy obok siebie. Znów cały kościół pozostał za plecami. A do mnie zaczęło docierać, co się właśnie stało. I chusteczki się przydały.

Reszta mszy minęła bez zakłóceń. Piękna. Super jest być tak blisko ołtarza. A na zakończenie br. Bł. podszedł, mówił, że podziwia naszą odwagę. Ja też się podziwiam:)

Życzenia... jak już mówiłam, wiele, wiele osób się przewinęło obok nas.

A potem wyście pojechali. Myśmy mieli kilka chwil dla siebie. Jest taki element wesela, którego bardzo nie lubię: wołania "gorzko, gorzko". Co tak ludzi jara, jak patrzą, jak inni się całują? Co my mamy gościom udowodnić? Że się potrafimy całować? Słabe. Strasznie słabe. Jak ktoś potrzebuje korepetycji - niech poogląda Polsat po północy. Jak ktoś potrzebuje dowodu miłości, niech idzie po akt ślubu.

Wesele było piękne. Bardzo mi się podobało. Na pewno trochę dlatego, że takie krótkie:) Ale M. zrobił świetną playlistę. Jedzenie było super (choć zjadłam tylko zupę i pół drugiego dania). Miałam akurat tyle czasu, żeby zająć się tym, co najważniejsze (zatańczeniem z tatą i z chrzestnym, pogadaniem z dziadkami, chwilą wygłupów z dziewczynami). Udało mi się też złapać M. i z nim zatańczyć. (M. nie wiem, czy kiedykolwiek zajrzysz na tego bloga, ale jeśli tak, powtarzam Tobie i całemu światu to, co powiedziałam Ci na sali: Cieszę się, że mam właśnie takiego brata, jak Ty).

I pierwszy taniec wyszedł nam wspaniale:) Choć gdyby goście wiedzieli, ile czasu zabrały nam próby... Ach... całe, wielkie, okrągłe... 3 minuty. I dobrze, że był. Bo w sumie to niemal jedyny mój taniec, zatańczony na weselu z J. Poza nim, zawsze ktoś inny mnie odciągał.

Już koło 19 byliśmy... zmęczeni. Może dlatego, że wszystko się działo dość szybko i musiało być ściśnięte w tej małej porcji czasu. Prezent od mamy... krojenie ciasta... zdjęcia... w międzyczasie porozdawanie paczek...

W końcu wpakowaliśmy się do samochodu. "Jak się czujesz?" zapytał J. Kiwnęłam głową, mając na kolanach dwa duże torty.

Wynieśliśmy prezenty na 3 piętro. Wpakowaliśmy, co się dało do lodówki. W międzyczasie M. przywiózł resztę rzeczy. Zamknęliśmy za nim drzwi.

Wreszcie mieliśmy czas tylko dla siebie.


1 komentarz:

  1. Nie byłam gościem na wielu weselach. Po pierwsze dlatego, że rodzina rzadko mnie zaprasza, po drugie dlatego, że sama z własnego wyboru często rezygnowałam z prostej przyczyny braku partnera, ale z pełną świadomością przyznaję Ci rację, że najgorszym momentem całego wydarzenia jest "Gorzko, gorzko" i chodź mówię to z perspektywy gościa weselnego, cieszy mnie fakt, że jedna najcudowniejsza panna młoda potwierdza moje słowa :) "Wesele było piękne." dla mnie to zdanie wystarczy za wszystkie szczegóły :)

    OdpowiedzUsuń