sobota, 27 września 2014

Narzeczeństwo

Są trzy do niego podejścia:
a) konsekwencja oryginalnego sposobu wyznania miłości, jakim są zaręczyny (nic się nie zmienia, poza tym, że można pokazywać koleżankom pierścionek),
b) kolejny etap w związku - byliśmy  "tylko" parą, chcemy to bardziej podkreślić,
c) czas przygotowania do ślubu/wesela.

Myśląc w sposób c), wszystko się zmienia (może poza imionami narzeczonych). Że wymienię tylko kilka: relacja z rodzicami (wypadałoby poznać przyszłych teściów:)), sposoby spędzania wolnego czasu (na przygotowaniach do ślubu/wesela), tematy rozmów, podejście do siebie nawzajem (w końcu będziesz z tym gościem całe życie - nie przeraża Cię to?), co zadziwiające - relacje z przyjaciółkami.

Jako, że mam ten etap za sobą, widzę, że było trudno. Przeczytałam kiedyś, że narzeczeństwo to "czas próby" miłości, jaka łączy dwoje ludzi. Heloł! - rozdziawiły mi się wtedy  usteczka - a nie jest słodko, dobrze i przyjemnie? Po zaręczynach usłyszałam kilkakrotnie od wieloletnich małżonków: "cieszcie się tym czasem, jest najpiękniejszy". Więc -  jaka próba? O co kaman?

A jednak było trudno. Choćby przez przygotowania do ślubu/wesela. Bo można w nich utonąć. Skupić się tylko na tym jednym dniu, uczynić go perfekcyjnie przygotowanym, mając nadzieję, że dzięki temu - będzie piękny (a guzik prawda!). Myśmy przyjęli trochę inną perspektywę. Po pierwsze: przygotowujemy się nie do ślubu, a do małżeństwa. Po drugie: jeśli już ogarniamy ten pierwszy dzień naszej wspólnej drogi, to skupiamy się nie na weselu, a na tym, co będzie w kościele. Oj, ostro trzeba było o to walczyć. Z samą sobą, ale też:...

Rodzice, przyjaciele, znajomi, przypadkowo spotkane osoby w tramwaju. Każdy miał swoją wizję na nasz ślub/wesele. Nie powiem - niektóre były ubogacające. Wiele - sprzecznych. Niemal wszystkie - kwestionujące nasze pomysły. O ile ktoś w ogóle o nie zapytał. Nie no, ok - pytali. I kwestionowali. Moje zdolności do negocjacji i asertywność zwiększyły się przez to o ponad 100%.

A myśmy byli wrzuceni w sytuację, której nie znamy i nie ogarniamy. W końcu nie przygotowywaliśmy sobie nigdy wcześniej ślubu/wesela:) Dużo, dużo rzeczy trzeba było zrobić "pierwszy raz". Dowiedzieć się, przełamać się, spróbować, popytać. Trzeba było podejmować naprawdę odpowiedzialne decyzje.

W między czasie studiowaliśmy, pracowaliśmy, wypełnialiśmy swoje obowiązki... Dochodziły codzienne problemy, konflikty w rodzinach, relacje z przyjaciółmi.

Uczyliśmy się więc trudnych rozmów, dyskusji, kompromisu, dzielenia obowiązków. Musieliśmy troszczyć się o siebie wzajemnie, gdy już nie było sił na kolejny dzień, a przecież jeszcze tyle zostało... Obserwowaliśmy się w różnych, nowych sytuacjach. Poznawaliśmy, jak się najlepiej wspierać. I czasem nie wychodziło - kłóciliśmy się, a raczej "niedogadywali". Każde z nas walczyło z wątpliwościami, które nachodziły (mnie) aż do końca (a konkretnie do dnia ślubu, godzina 9:00 - ale to osobna historia).

Rozgadałam się... Więc generalnie - było trudno. Ale przepięknie.
Bo tak wiele się nauczyliśmy.
Bo musieliśmy pozmieniać dużo w swoim życiu. Na lepsze.
Bo poznaliśmy swoich prawdziwych przyjaciół.
Bo pomagało nam niesamowicie bardzo mega dużo osób.
Bo mieliśmy siebie - a z tym, kogo się kocha, każdy czas ma swoje piękno.

1 komentarz:

  1. Częściej się tak rozpisuj:) Dzięki Siostra, to bardzo budujące i potrzebne mi w tym momencie:)
    Niedzielne pozdrowienia :)
    P.

    OdpowiedzUsuń