środa, 28 maja 2014

Zdałam!!! Zdałam! Zdałam!

Zdałam...
...specjalizację...

Po czym poszłam pod prysznic:) Zmyłam z siebie półtorej godziny czekania, potem kilka pytań o szczegółowe szczegóły i oczekiwanie na ogłoszenie oceny. Spłynęły ze mnie 3 lata stresu, rannego wstawania do żłobków, szkół i przedszkoli, wszystkie zarazki złapane na Prokocimiu i ten charakterystyczny zapach. Odeszły noce spędzone nad raportami i starymi zeszytami z psychologii rozwojowej. Znikł strach przed nielicznymi egzaminami, wieloma ocenami prac zaliczeniowych i ogromną ilością komentarzy prowadzących zajęcia. Zapomniało się zmęczenie.

Zostały dzieciaki; te ze szkół specjalnych, najliczniejsze, najwdzięczniejsze, obiektywnie najmniejsze postępy robiące, a przecież to jedno słowo nauczone ("nie" Franciszka) to jak dla nas przyswojenie obcego języka;
jeszcze dzieciaki z Prokocimia, co tak bardzo uczyły nadziei i ich dzielni rodzice; maluszki ze żłobków, z którymi piłowało się Teorie Umysłu; te najmniejsze, wcześniaczki i noworodki, budzące takie emocje, że aż trudno ogarnąć, jeszcze takie "normalne" z podstawówki, walczące z nudą nad testami na dysleksję,  i jeszcze te ostatnie, autystyczne, zwłaszcza pewien kawaler, co na zakończenie zajęć przyniósł mi kwiatki z drugiego końca pokoju, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy:)

Zostało poczucie, że potrafię, gdy te maluchy, o dziwo, robiły to, o co prosiłam. Albo gdy jakaś, wydawałoby się kompletnie nie życiowa, teoria psychologiczna okazywała się prawdziwa. I jeszcze, gdy wyciągnęłam wyżej wspomnianego kawalera spod stołu i skłoniłam do ćwiczeń. I gdy ogarnęłam całą czwórkę ze szkoły specjalnej na raz.

I teraz, już po egzaminie, mogę powiedzieć, że zostają też prowadzące:) Choć często bałam się jak fix ich ocen, komentarzy, zmarszczonych brwi (tak, tak, boję się oceny i dezaprobaty). A czasem nawet nie rozumiałam, o co im chodzi. Ale uczyły mnie podejścia do dzieci, rozumienia ich zachowań, krytycyzmu do psychologii (tak! do teoretyzowania), przede wszystkim - nauczyły mnie odpowiedniego myślenia (a wiedzę i umiejętności nabyłam sobie sama).

I jeszcze zostają wszyscy, co mi pomogli; dziewczyny wymieniające notatki, prace, skrypty. Motywujące. Pokazujące, że i one nie dają rady. Jeszcze Ci spoza branży, co parzyli kawę na nocne posiedzenia, wysłuchiwali moich narzekań, wspierali.

Oczywiście, Pan Bóg zostaje. Bez niego... to przecież ja bym nie weszła na ten egzamin. Ani do żłobka. Ani do kawalera autystycznego. Też to On mi dał tą pasję - moje niepełnosprawne dzieciaki.

I radość zostaje. Radość! Radość! Radość!
Udało się! Zdałam!

1 komentarz:

  1. Gratulacje, wspaniałości :D Fantastyczne osiągnięcie! Pozwól, że z tejże okazji zacytuję Anthony'ego de Mello z jego książki "Przebudzenie" :„Mówisz, że ja ci po­mogłem. Była to mo­ja przy­jem­ność, tańczyłem mój ta­niec. Po­mogło ci to, no to cu­dow­nie. Przyj­mij mo­je gratulac­je. Nicze­go mi nie zawdzięczasz”. Czemu akurat taki fragment? Bo tak sobie wyobrażam, że tak do Ciebie mówią te prowadzące a może nawet.... Bóg? ;) Taki puszczający oczko, dumny ze swej córy :D
    Tymczasem ja... życzę Ci kolejnych sukcesów w życiu,tym zawodowym i rodzinnym (hah! już niebawem!), poczucia, że wszystko idzie we właściwym kierunku(bo jak widać-idzie!) i dużo szczęścia (wielokrotne użycie słowa "radość" wskazuje, że nieszczęśliwa nie jesteś, ale tak na przyszłość ;)). Ściskam mooocno.

    OdpowiedzUsuń