niedziela, 22 marca 2015

o nieodwołalności

Kiedy kogoś pokocham,
to na zawsze.
Albo nigdy nikogo nie pokocham.

W zagonionym świecie
takim, jak ten
miłość kończy się zanim się rozpocznie
i zbyt wiele pocałunków przy świetle księżyca
wydaje się stygnąć w słonecznym cieple.

 Kiedy oddam swoje serce
to całkowicie
albo nigdy nie oddam swojego serca.

O pozwól mi oddać moje serce.
(When I fall in love, Edward Heyman, moje swobodne tłumaczenie)

Zapytałaś mnie, dlaczego się wtedy denerwowałam. Hmm... było wiele powodów. Ale taki najpoważniejszy, to nieodwołalność tamtej decyzji. Dosłowna. 
Nie wiem... niektórzy mówią, że to trudniejsze, niż pozwolenie sobie na zmianę, na to, że nie wyjdzie. Nie wydaje mi się. Przecież łatwiej jest żyć w sytuacjach znanych, bliskich, oswojonych, niż uczyć się wciąż nowych. Zanim poznasz drugiego człowieka, nawiążesz z nim więź, ustalisz wspólne ścieżki i rytuały dnia, mija przecież wiele, wiele czasu. Nie wspominając o trudzie i energii, jaki w to wkładasz. Mam wrażenie, że dużo większym wyzwaniem jest zacząć ten proces od nowa (a przecież już nie od zera), z kolejną osobą. I kolejną. I kolejną.
Dobrze, mówią zatem, ale stałość jest po prostu nudna. I tu nie wiem... Bo przecież lepiej jest poznać bardziej, niż wiecznie ślizgać się po powierzchni. Tak jak ciekawsze wydaje się zanurzanie w głębię jeziora, w porównaniu z pływaniem po jego tafli. Nie wierzę, gdy mówią, że tam jest tylko ciemność. Zwykle Ci, którzy zbyt krótko ją poznawali, zatem nie przyzwyczaiły się ich oczy do patrzenia w niej i odkrywania jej skarbów. Albo Ci, którzy wybrali niewłaściwą głębię.

2 komentarze:

  1. Zatem gratuluję odwagi zanurkowania ;) i pięknego pływania, z Bogiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Na razie jest lajtowo, pogadamy za parę lat:)

      Usuń