środa, 12 listopada 2014

Trochę się nazbierało...

Jest wszystko, a źle.

Obserwuję falę rozstań w związkach rodziców moich znajomych. Nie rozumiem... Pary te są wiele lat ze sobą. Mają dzieci albo duże (tzn. gimnazjum i wzwyż), albo odchowane. Może nie opływają w gotówkę, ale stać ich na spokojne życie. Stabilna praca. Dom/mieszkanie, samochód, przyjaciele... Dzieci nie sprawiają większych problemów, więcej - uczą się, rozwijają zawodowo, związkowo, itp. Z jakimiś wyjątkowymi chorobami te pary się też nie borykają. Właściwie zatem - jest wszystko.
A jednak czegoś brak...

Ślub z k(l)asą

Na innym etapie związku  - przygotowaniach do ślubu, pary natrafiają na inne problemy. Kolejni znajomi przekładają ślub ze względu na brak funduszy. Na szczęście - nie czekają by nazbierać tyle, żeby zadowolić kulturowe normy. Po prostu przyspieszają ślub, obniżając "standard" wesela.
Pierwsze pytanie po takim zabiegu: "Nabroiliście?!"
A oni zwyczajnie chcą być małżeństwem.
Ślub i wesele to zaledwie pierwszy dzień.

"- A jakiego koloru chcesz, żeby świadkowa miała sukienkę, no i świadek krawat? Tak, żeby wiesz, pasowało wszystko do siebie. No a sala? W jakim motywie? Można by zrobić tak, żeby Twój bukiet, dekoracja kościoła i sali były połączone jakimś wspólnym elementem. Może kolory jesieni?
- ...nie wiem...
-  Znaczy... To nie jest dla Ciebie ważne? Dla mnie byłoby w takim dniu.
- Znaczy... Ja chcę po prostu za Niego wyjść. "

Halo, Majka, czy to znaczy, że jeśli ja chcę, ja marzę o tym, żeby mieć wesele w starym dworku na wsi, mam od lat projekt sukienki  - sprowadzą mi ją z Paryża, gości planuję zaprosić 200, albo więcej i chciałabym fontannę czekoladową (w dwóch smakach - białą i mleczną!) - to jestem jakaś słaba, materialistyczna, przyziemna?
Absolutnie tak o Tobie nie myślę. Chodzi mi o coś innego. Jeżeli takie masz marzenie, życzę Ci, żeby tak właśnie było. Ale ja mam inną wizję tego dnia. Nie znaczy - lepszą, tylko - inną. Chciałabym, żeby każda z nas mogła przygotowywać swoje marzenie, a nie liczyć, jak wiele gości uda się zadowolić, a ile trzeba będzie udobruchać dodatkowo.

Barszcz na zakwasie

Rozmawiałam z A. w sklepie na tytułowy temat. Podeszła do nas pewna Pani. Przeprosiła, że się wtrąca, ale słysząc naszą rozmowę, chciała coś do niej dodać. Rozmawiałyśmy jeszcze chwileczkę; o barszczu, o śmietance, o tym, co zrobić, by nie było pleśni (dodać czosnek) i o ciastkach, których dzieci nie dojedzą... 
W domu postanowiłam wypróbować przepis. Na szczęście jakoś nie mogłam się zabrać. A. zadzwoniła kilka dni później, że ta sama pani przyszła do niej do sklepu i wręczyła jej dwa słoiczki gotowego zakwasu dla nas:) Bezinteresowność ludzi wciąż mnie zadziwia. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz