sobota, 28 maja 2016

Dzień Frania

Dzisiaj od 8:00 (a może od 3:30? a może od północy?) zajmuję się Franiem. Czasem coś tam zjem, czasem wyrwę się do łazienki. Spałam dwa razy po pół godzinki, gdy on też spał. J. bardzo pomaga. Gdyby nie on, mieszkanie zarosłoby brudem, a podłoga ulanym mlekiem.

Wszystko przez to, że Franek ma swój Dzień. Marudzi. To nie tak, że płacze, o nie - jest cały czas na pograniczu rozpłakania. Zabawki go nie zajmują. Pogadać z nami też dziś nie ma ochoty. Nawet czynność, która pochłaniała 90% jego świadomego czasu, czyli machanie rąsiami, nóziami, całym Franiem - przestała go cieszyć. Co zatem robił? Jadł rączkę. Ostatnio uwielbia zjadać swoją rączkę. Czasem nawet dwie na raz.

Tak, wiem, ząbki. Ale chyba nie tylko to.

Zwykle, gdy jestem z Franiem sama, nie mam problemu, żeby wyjść np. do łazienki, albo zrobić sobie herbatę. Po prostu mówię: "Franek idę tam-a-tam". Wierzcie, lub nie - on nie płacze. Jak wracam do niego, zwykle leży spokojnie, a na mój widok podejmuje przerwane machanie. Dziś, gdy powiedziałam: "Franiu idę do łazienki" i podniosłam się z tapczanu, Franek się rozpłakał. Załapałam się już na ten level macierzyństwa, że mniej więcej wyczuwam powód płaczu. To nie było o jedzenie, o suchą pieluszkę, o uwagę. To nie była kolka ani ząbki. Bardzo, bardzo rzadko Franiu płacze, bo jest smutny. I to był ten płacz.

Czyżby Franek nie chciał zostać sam? A jeśli tak - to dobrze. Zanim stwierdzę: "jestem sam", muszę zrozumieć, że "jestem". Czyżby Franek zaczął czuć, że oto jest on - Franek, nie część mamy, nie jedność z wszechświatem, ale on - jednostka?

Kryzys rozwojowy. Zabawne, że musi być kryzys, żeby był rozwój. Pisał o tym wspaniale polski psycholog, Kazimierz Dąbrowski. Nienawidziliśmy się uczyć jego teorii na studiach. Może dlatego, że była jedną ze 12433587383 teorii rozwoju, jakie musieliśmy wkuwać, a on używał trudnych słów. "Dezintegracja pozytywna". Jak chaos może być pozytywny? Dąbrowski pokazywał, że takich kryzysów - dezintegracji jest w życiu kilka. Jeśli je dobrze przeżyjemy, rodzi się w nas coś nowego, lepszego, zbudowanego na gruzach starego świata.

Ale najpierw musi być rozwałka. Stąd  rodzice od czasu do czasu padają ze zmęczenia, wzdychając cicho: "skok rozwojowy". Noszą, tulą, pocieszają, pomagają przetrwać Dzień Frania.

Nie dałabym rady, gdyby nie Ci, którzy ładowali i ładują moje akumulatory na taką okoliczność. Ci, którzy są dla mnie wsparciem, gdy łapie mnie Dzień Mai. 


1 komentarz:

  1. Oj tak, nienawidzimy uczyć się tych teorii, których nie ma końca. Szczególnie, gdy są trudne słowa, których mam wrażenie nawet sam autor do końca nie rozumie, ale ładnie mu zabrzmiały więc zapisał i teraz masz studencie takie właśnie wytwory: "Dezintegracja pozytywna" ;) musi być kryzys żeby był rozwój. Zabawne, ale nawet gdy patrzę teraz na to w dorosłym życiu, to wiem, że dziś jest tak samo, np. w relacji. Musi być kryzys, musi być trudna rozmowa, żeby na niej zbudować rozwój tej relacji.
    Gdy złapie Cię Dzień Mai - dzwoń, pisz. Zawsze z wielką przyjemnością przyjdę i pomogę. Na prawdę. Bo ja lubię tam z Wami być, tak po prostu. I nic w zamian nie chce, bo najwięcej co mogłam dostać to dostaję tam np. możliwość ponoszenia Frania! To wielka radość!
    Franiu, jesteś! Jesteś jedyny w swoim rodzaju!
    A.

    OdpowiedzUsuń